Lot

Z oddali dało się słyszeć odgłos machania skrzydłami. Nie były to jednak byle jakie skrzydła, a ogromne, z rozpiętością liczoną raczej w kilometrach. Dziewczyna zamrugała oczami, uświadamiając sobie, że zasnęła w trakcie podróży, i zaczęła namierzać źródło dźwięku. Gdy rozejrzała się wokół, zobaczyła jaskrawe światło, które zdawało się zalewać każdy skrawek przestrzeni. Nie było w nim jednak nic oślepiającego czy sprawiającego ból, a wręcz odwrotnie – im dłużej starała się dostrzec w otoczeniu jakieś kształty czy zarysy, tym lepiej się czuła, jak gdyby jej ciało ogarniał błogi stan.

Mrugając co chwilę, podparła się ręką, by móc podnieść się do pozycji siedzącej. Poczuła, że lekko kręci jej się w głowie, ale bardziej zdziwiła ją powierzchnia, której dotknęła skórą. Leżąc na niej twarzą, zdawała się tego nie odczuwać, jak gdyby dryfowała w powietrzu, ale po mocniejszym oparciu wnętrza dłoni uświadomiła sobie, że czuje coś miękkiego, wręcz gąbczastego, co mogłoby lada moment pęknąć pod jej dotykiem. Pomimo iż wydawała się delikatna, sprawdziła wytrzymałość powierzchni, mocniej dociskając do niej dłoń. Ta wytrzymała nacisk i pozwoliła dziewczynie oprzeć się i ostatecznie podnieść do pozycji siedzącej.

Poczuła podmuch chłodnego wiatru na policzku i spojrzała za siebie. Ujrzała źródło światła w postaci ogromnej kropki, z której rozlewały się połacie jasności – coś na kształt słońca, ale takiego, w które dało się spojrzeć i wpatrywać bez możliwości utraty wzroku. Nagle coś przesłoniło jej widok – ogromna płetwa, złożona z dwóch mniejszych złączonych pośrodku. Uniosła się majestatycznie, po czym powoli zaczęła opadać. Dziewczyna doznała ogromnego szoku i poczuła, jak przyspieszyło jej serce. Jak uderzona gromem podniosła się do pozycji stojącej i gwałtownie spojrzała na dół, by po chwili szybko odsunąć się od krawędzi ze strachu przed spadnięciem. Pod sobą zobaczyła pustą przestrzeń, wypełnioną tym samym jasnym światłem, które rozlewało się wszędzie wokół. W oddali majaczyły jednak jakieś kształty.

Gdy trochę się do nich przybliżyli, ujrzała, że są to ogołocone z liści drzewa. Wyrastały z suchej gleby pokrytej śniegiem, która unosiła się w powietrzu, coś jakby kawałki planety. Próbując złączyć wszystko w logiczną całość w swojej głowie, poczuła, że lekko traci zmysły. Niemożliwe było, aby znalazła się w takim położeniu, a jednak wszystkie doznania sensoryczne nie były iluzją. Dotykała dziwnej powierzchni, czuła wiatr na skórze. Postanowiła zidentyfikować obiekt unoszący ją w powietrzu, więc postąpiła kilka kroków przed siebie i uważniej przyjrzała się kształtowi. Po krótkich oględzinach była w stanie stwierdzić, że jest to płetwal, ale przez słabą znajomość biologii nie była w stanie zidentyfikować jego pełnej nazwy gatunkowej. Wiedziała jednak, jak wyglądają te ssaki, bo kojarzyła je z różnych dzieł.

Żałowała, że nie może spojrzeć mu w oko – w oczy fizycznie nie dałaby rady, ale chciała móc nawiązać kontakt wzrokowy, choć z częścią walenia, by dowiedzieć się czegokolwiek o swoim aktualnym położeniu. Kto wie – skoro obudziła się na latającym ogromnym ssaku, może w tej krainie da się także nawiązać z nimi kontakt? Kucnęła i położyła wnętrza dłoni na powierzchni jego skóry, po czym zaczęła lekko ją gładzić i cicho nucić melodię, którą często przed spaniem nuciła jej mama, jak była młodsza. Nie wiedziała, czemu to zrobiła, ale czuła, że powinna i że jest to odpowiednia chwila. Po chwili usłyszała narastający dźwięk, coś na kształt długiego przeciągłego wycia. Doszła do wniosku, że to pewnie ten słynny śpiew waleni i zaczęła wsłuchiwać się w niego, chłonąc każdą nutę. Spodziewała się donośnego, ogłuszającego dźwięku, a do jej uszu docierała przyjemna, wręcz uspokajająca melodia, która hipnotyzowała od pierwszej sekundy i wprowadzała w trans. Dziewczyna zamknęła oczy, nadal gładząc dłońmi skórę płetwala.

Wtem poczuła lekkie szarpnięcie, które zmusiło ją do otwarcia oczu. Zobaczyła, że martwy las zbliża się do nich coraz bardziej. Zniżali się, ale czemu? Czyżby jej zachowanie dało jakiś sygnał do obniżenia lotu lub lądowania? Spodziewała się mocniejszego szarpnięcia z kolejną chwilą, ale ssak poruszał się w powietrzu lekko i zwiewnie, jak gdyby był ogromnym motylem stworzonym z kartek papieru, a nie ważył tysiące kilogramów. Waleń zdawał się machać płetwami z gracją i wprawą niejednego tancerza baletowego, falując przy tym delikatnie swoim ciałem i umiejętnie obniżając wysokość. Dziewczyna mogłaby przysiąc, że płetwal jest przykrywką dla ogromnego samolotu, który znajduje się pod jego skórą, prowadzony przez doświadczonych pilotów. Nic jednak nie wskazywało na żadną mechanikę – wszystkim kierowała natura.

Gdy dotknęli popękanych skał, dało się odczuć lekkie szarpnięcie przy lądowaniu, ale nie mocniejsze niż jak przy hamowaniu auta. Dziewczyna była pod ogromnym wrażeniem lekkości tak wielkiego stworzenia. Uśmiechnęła się pod nosem i pogłaskała je raz jeszcze, na co ssak odpowiedział swoją pieśnią. Zaczęła szukać zejścia na dół, ale nie zlokalizowała niczego, co mogłoby jej pomóc w opuszczeniu grzbietu walenia. Postanowiła więc, że będzie musiała się zsunąć po jego boku, bo zeskoczenie mogłoby skończyć się śmiercią. Przysunęła się bliżej jednej krawędzi i kucnęła, po czym mocno złapała się dłońmi za gąbczastą skórę. Powoli zaczepiała stopy coraz niżej i niżej, stawiając je pod kątem i świadomie zostawiając sobie pole do manewru, po czym zaczęła schodzić także dłońmi, trzymając równe tempo.

Ostatecznie dotknęła twardej powierzchni i poczuła wyżłobienia pod stopami. Z góry nie wydawały się takie duże, ale gdyby znalazła się kawałek dalej, wpadłaby do jednego. Jakim cudem te drzewa wyrastają spomiędzy nich? Czyżby czerpały wartości odżywcze z powietrza? Zastanawianie się nad tym i tak mijało się z celem, biorąc pod uwagę, jak się tu znalazła, skupiła się więc z powrotem na płetwalu. Zlokalizowała jego oko i podeszła bliżej, uważając na wyżłobienia pod stopami. Ostrożnie stawiała kroki, aż znalazła się przy ogromnym błękitnym owalu pokrytym grubą błoną, która poruszyła się, gdy tylko dziewczyna znalazła się dostatecznie blisko. Widząc to, mrugnęła powoli w odpowiedzi, wpatrując się intensywnie w oko ssaka. Dostrzegła w nim łagodność i spokój, jak gdyby zwierzę faktycznie chciało się z nią porozumieć i przekazać konkretną wiadomość. Wystawiła powoli ręce i pogładziła delikatnie jego skórę, nucąc znów poprzednią melodię. Płetwal w odpowiedzi zaśpiewał swoją, po czym powoli do niej mrugnął, pokrywając wcześniej oko warstwą przezroczystej błony. Dziewczyna wpatrzyła się w błękitną przestrzeń i dała się jej pochłonąć w całości.

 

 Inspiracja: obraz „I5” – Rafał Masiulaniec


Symulacja

 

To błędne pojęcie, które zakłada, że każda młoda osoba dopiero planuje swoje życie. I szok, gdy okazuje się, że ktoś ma już wszystko ustalone; wie gdzie zamieszka, kiedy weźmie ślub, ile będzie mieć dzieci. Ta maniera, która powoduje, że z automatu mówisz dzień dobry, pomimo iż jest wieczór, ponieważ dzień dobry brzmi naturalniej i milej. Ten moment, gdy wolisz milczeć i przełknąć słowa cisnące się na język zamiast dać im ujście, bo wolisz życie bez niepotrzebnych konfliktów. Gdy idziesz chodnikiem i liczysz mijane płytki, zwracając uwagę na wgłębienia pomiędzy nimi, wyobrażając sobie proces ich powstawania. Gdy przechodzisz przez pasy i stawiasz kroki tylko na białych lub czarnych, bo te drugie są niebezpieczne. Gdy podczas jazdy pociągiem widzisz stado biegnących saren i przypominasz sobie, że natura naprawdę jest piękna. Gdy pociąg mija połamane drzewo i oczami wyobraźni widzisz, że można przy nim zrobić ciekawe zdjęcie z dobrego ujęcia. Jak kroczysz ciemną ulicą ze słuchawkami w uszach i jest Ci trochę obojętne czy ktoś za Tobą idzie. Kiedyś odbywało się to w kompletnej ciszy ze względu na własne bezpieczeństwo. To uczucie, gdy stajesz przed lustrem i patrzysz sobie w oczy, a potem mówisz komplement, szczery, od serca. Albo jak idziesz zrobić sobie herbatę, ale zaparzona woda zdąży wystygnąć do momentu, aż chcesz jej użyć, ponieważ taniec i jego obserwacja w odbiciu piekarnika są o wiele ciekawsze, żywsze, dają Ci poczucie pełności i szczęścia. Gdy obserwujesz swoje włosy poruszające się w rytm muzyki i falujące dziko za Twoimi plecami, jak gdyby chowały się i ukazywały wtedy, kiedy sądzą, że jest ich moment. Tak jak aktorzy na scenie, którzy jednocześnie odgrywają swoje role i tworzą teatr wewnątrz teatru. Mówią swoje kwestie, naśladując istniejącą już sztukę, ale widzisz w tym siebie i czujesz całym organizmem, że rozumiesz, do czego piją. Gdy próbujesz zebrać myśli po ciężkim dniu i nienawidzisz siedzieć w ciszy, która – o zgrozo – pozwoliłaby Ci w pełni je ułożyć i uspokoić, ale jednocześnie to jest ostatnie czego pragniesz, bo funkcjonujesz idealnie w chaosie i nie umiesz przebywać ze sobą sam na sam. Gdy czujesz, że zbiera się w Tobie bliżej nieokreślone napięcie, ale nie umiesz znaleźć dla niego żadnego ujścia. Chcesz płakać, ale z drugiej strony Twoja głowa i ciało mówią Ci, że to jeszcze nie ten moment. Że to nieodpowiednia piosenka. Dopiero do tej trzeciej jesteś w stanie poczuć coś więcej, bo to ta wyjątkowa, przy której możesz czuć emocje rozłożone na całym spektrum, i ona magicznie zapisuje się w Twojej głowie na tej nieistniejącej playliście do „tych” piosenek. Gdy ktoś stawia przed Tobą wyzwanie, któremu chcesz sprostać i mówisz sobie, że dasz radę, tylko po to, by okazało się, że prowadzisz wewnętrzną walkę i jednocześnie chcesz i nie chcesz jej wygrać. Ale druga strona nie może być lepsza, nie możesz okazać słabości. Inni nie mogą źle o Tobie myśleć, ponieważ mają już konkretny obraz Ciebie w głowie i postrzegają Cię w dany sposób, co było konsekwentnie budowane od wielu dni, tygodni, miesięcy, lat. Gdy ktoś motywuje Cię do wyjścia ze strefy komfortu i zmiany w inną, prawdziwą wersją siebie. Takiej, która będzie mówiła co myśli i czuje, a nie takiej, która pokaże innym to co chcą zobaczyć i powie to, co chcą usłyszeć. Która jest gotowa zderzać się z innym zdaniem i bronić swojego, nawet tego popartego słabymi argumentami, ale jednak własnymi. Gdy ostatecznie postanawiasz wyjść ze swojej skorupy i skosztować tego przed czym prościej było uciec „dla własnego bezpieczeństwa” i z poczucia winy, a życie Cię weryfikuje i pokazuje, że to pierwotne rozwiązanie było tym prawidłowym. Bycie otwartym to klucz do wszystkiego, tak teraz wszyscy lubią mówić. Co, jeśli chcesz pozostać zamkniętym? Co wtedy? Czy istnieje jakiś klucz do tych drzwi? Czy jest sens go szukać?

Droga


        Otworzyła oczy i spojrzała w sufit. Zamrugała kilka razy, ale powieki nadal lepiły się do siebie, pamiętając przyjemny stan w objęciach Morfeusza sprzed zaledwie paru chwil. Przeniosła wzrok na swoje dłonie, które we śnie wydawały się dziwnie zniekształcone, jak gdyby z palców zamiast paznokci wyrastały jej łodygi z kolcami. Ku jej zaskoczeniu nic takiego się nie wydarzyło, co nawet trochę ją zawiodło. Chciała, aby kiedyś jej sny stały się jawą, albo żeby w ogóle nie musiała się z nich budzić i zastanawiać co oznaczały. Pomimo iż zawsze uwielbiała je analizować i rozkładać wszystkie sceny czy istoty na czynniki pierwsze – w końcu każdy szczegół mógł mieć znaczenie – z kolejnymi razami coraz bardziej opuszczała ją do tego motywacja.
        Stwierdziła, że dziś rzuci sobie wyzwanie. Miała ochotę wybrać się na spacer do lasu, będąc jednak nie w pełni świadomą. Postanowiła, że uda się na przechadzkę jako „senna zjawa”, nie myjąc twarzy ani zębów, nie biorąc ze sobą nic co zapewniłoby jej choć minimalne poczucie bezpieczeństwa czy stabilności. Żadnego telefonu, dokumentów, słuchawek. Najbliższe chwile będą należeć tylko do niej i natury – oraz wyobraźni, ale tę traktowała jako postać drugorzędną, choć tak często wychodziła na pierwszy plan, że dziewczyna po części czuła się z nią zrośnięta, więc przestawała ją liczyć jako osobny byt.
        Włożyła na nogi stare trampki, zarzuciła na piżamę czarną podartą bluzę i wyszła z domu, nie zamykając go. Miała o tyle szczęścia, że nie była w tym momencie sama. Wybrała się na wakacje ze swoją kumpelą, która spokojnie spała w pokoju obok, więc nie musiała się niczym martwić. Zanim zrobiła krok za framugę drzwi, napisała jej karteczkę „Wrócę”, która nie powinna zostawić żadnych wątpliwości, tak przynajmniej sądziła. Do samego lasu prowadziła kilometrowa dróżka, która gdzieniegdzie porośnięta była trawą, ale głównie pod stopami czuć było żwir i wysuszoną ziemię. Dzień był iście jesienny, choć przyjechały tu w środku lata – nad dziewczyną unosiły się szarobure chmury, jak gdyby zwiastując deszcz, a podmuchy wiatru zdawały się zapowiadać jakieś nieciekawe okoliczności. To jednak nie zniechęciło dziewczyny do podjęcia wędrówki, wręcz przeciwnie – mocniej ją zachęciło.
        Idąc przed siebie zastanawiała się nad tym co powiedziała jej kumpela poprzedniego wieczoru, gdy rozmawiały o swoich „codziennych zmartwieniach”. Usłyszała wtedy, że rozmyślanie na tematy, na które nie powinno się rozmyślać, czyni nas, kim jesteśmy, czyli ludźmi. Zwierzęta nie zastanawiają się nad kwestiami, na które nie mają wpływu – żyją i idą przed siebie, starają się przetrwać z dnia na dzień, ale również korzystać z dobroci, jakie natura rzuca im pod nogi, a raczej łapy (i kopyta, i tak dalej). Rośliny też – pomimo tego, że są zdolne odczuwać ból i okazywać jego oznaki tak samo jak ludzie, raczej są na tyle świadome, że skupiają się tylko i wyłącznie na sobie. Czy ktoś kiedyś słyszał o roślinie, która rozwinęła możliwość snucia filozoficznych rozmyślań? Na co to komu? Tylko ludzie są na tyle głupi, żeby sobie to robić, a potem cierpieć i zamartwiać się przez coś, co tak naprawdę nie istnieje i najprawdopodobniej nigdy się nie wydarzy.
        Gdy tak szła pochłonięta wspomnieniami wczorajszej rozmowy, nie zauważyła momentu wejścia do lasu, w którym automatycznie zrobiło się ciemniej. Przez gęsto porośnięte drzewa i ich korony niemalże wtulone w siebie jedna przy drugiej, na ścieżkę nie dochodziło aż tyle światła. Dzięki temu, że zmysł wzroku został lekko osłabiony, inne mogły wysunąć się na prowadzenie, przez co dziewczyna zaczęła słyszeć dziwne szepty dochodzące z każdej strony. Rozejrzała się gwałtownie na boki i za siebie, ale nie była w stanie zlokalizować źródła dźwięków – szła więc dalej prosto, starając się maksymalnie ignorować figle, które płatała jej głowa. Zrobiła kilkanaście kroków więcej i doszła do wniosku, że na chwilę zrzuci człowieczą skórę i pobędzie chwilę z naturą. Nikt nie kazał jej nigdzie iść – jak to mówią, nie liczy się cel, a droga. Niech więc częścią jej drogi będzie przystanek, który zrobi świadomie.
        Usiadła po turecku na dróżce i zamknęła czy. Gdy tylko przestała widzieć co dzieje się wokół, szepty ucichły. Wtedy na prowadzenie wysunął się zmysł węchu. W ciągu ułamka sekundy poczuła intensywny zapach róż, następnie tulipanów, a potem lawend. Co w środku lasu robiły jej ulubione kwiaty? I czemu tak intensywnie pachniały? Po chwili do jej nozdrzy doleciała para, która otuliła ciepłymi ramionami jej duszę – poczuła swoją ukochaną herbatę. Skąd, do cholery, w środku lasu znalazły się rzeczy, które koiły jej wewnętrzne dziecko? Czyżby ta drzewna bestia miała serce i świadomość i zaciągnęła ją tu po to, żeby dać jej poczuć się jak w domu? Nie miała jednak zbyt wiele czasu, aby się nad tym zastanowić, ponieważ po chwili stery przejął już inny zmysł.
        Poczuła, jak o jej udo ociera się jakieś zwierzę z wyjątkowo miękkim futrem, a po chwili usłyszała delikatne miauknięcie, jak gdyby mówiące „Nie martw się, czuwam”. Kot położył się obok jej nóg, nadal stykając się swoim ciałem z jej, dodatkowo wysyłając pozytywne wibracje poprzez mruczenie napędzane obecnością dziewczyny. Od razu poczuła przyjemne ciepło płynące od zwierzęcia, które z początku było bardzo przyjemne i kojące, ale po kilku chwilach zdawało się palić jej skórę. Stwierdziła, że to jest ten moment, w którym jednak chciałaby choć na chwilę przejąć stery nad swoim jestestwem i otworzyła oczy. Przed nią stał ogromny czarny kot, którego dziko zielone oczy wierciły jej czaszkę na wylot. Poczuła niemalże fizyczny ból w miejscu, w którym zwierzę piorunowało ją wzrokiem, ale nie odwróciła swojego spojrzenia. Usłyszała jednak niski tubalny głos mówiący „Nie jesteś gotowa”, wydobywający się jakby z wnętrza kota, choć ten nie poruszył nawet milimetrem swojego ciała ani pyska.
        Zrobiła gwałtowny wdech i zamrugała szybko, chcąc się ocucić, aż nagle ujrzała przed sobą łąkę. Kot zniknął, zostawiając po sobie jedynie niemiłe mrowienie na karku. Rozciągające się przed nią połacie trawy z polnymi kwiatami w różnych kolorach przez moment raziły ją swoją intensywnością, ale z każdą kolejną chwilą zaczęły blaknąć, jak gdyby coś wysysało z nich życie. Dziewczyna szybko wstała i wbiegła w kwiaty i trawę, chwytając łodygi między palce, chcąc tchnąć w nie życie i uratować, ale bezskutecznie. Rośliny z każdą sekundą wysychały coraz bardziej, aż został z nich popiół, który wraz z resztą łąki opadł na dróżkę, zostawiając po sobie mgliste wspomnienie. Wtem poczuła na skórze coś mokrego i spojrzała w górę. Tak jak myślała, z nieba zaczął padać deszcz.
        Mogłaby wrócić do domku, w którym spała jej kumpela, ale postanowiła, że posiedzi jeszcze chwilę z tymi siłami natury i nacieszy wszystkie zmysły tym, co jej oferowano. Deszcz przybierał na intensywności zbyt szybko, lecz nie tylko na tym – po raz pierwszy, albowiem dziewczyna poczuła, że krople uderzają w jej ciało z taką mocą, jak gdyby niebo chciało zadać jej ból. Wystawiła przed siebie ramię i zaczęła obserwować miejsca, w które spadały krople. Po kilku sekundach w konkretnych punktach zaczęły wykwitać jej różnokolorowe siniaki – od żółtych, przez fioletowe, aż po zielone. Ich barwa robiła się coraz ciemniejsza, aż ostatecznie każdy z nich stał się czarny, jak gdyby chcąc zrobić jej realne dziury w skórze.
        Doszła do wniosku, że pomimo jej starań i chęci, natura już nie ma ochoty z nią obcować, a raczej wręcz wygania ją ze swojego królestwa, więc skierowała się szybkim krokiem w stronę domku. Nie zdążyła zrobić porządnych dwóch kroków, a jej stopy zaczęły zapadać się w dróżkę, której stan momentalnie ze stałej zmienił się w płynną. Ciało dziewczyny z każdym kolejnym krokiem znajdowało się coraz bardziej w mule, który w dodatku nieprzyjemnie pachniał. Można by spokojnie rzec, że dało się wyczuć gnijące ciało. Panika wezbrała w umyśle dziewczyny, a serce przyspieszyło do tego stopnia, że nie była w stanie wziąć oddechu. Zanurzała się coraz głębiej i głębiej, aż w końcu jej twarz również znalazła się pod powierzchnią. Przez moment zdawało jej się, że zaraz umrze, lecz po chwili udało jej się nabrać haust powietrza – zdziwił ją jednak fakt, że muł nie dostał jej się do buzi. Poczuła mocne szarpnięcie i coś pociągnęło ją w dół, a w kolejnej sekundzie znalazła się na czymś miękkim i suchym.
        Nie mogąc uwierzyć w to, co się wydarzyło, rozejrzała się panicznie wokół. Starała się maksymalnie wysilić każdy ze swoich zmysłów, lecz do jej nozdrzy dochodził tylko zapach drewnianego domku, jej oczy widziały wnętrze pokoju z rozrzuconymi na krześle ubraniami, a dłonie dotykały miękkiej pościeli, na której siedziała. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu – dokładnie takie, jakie zostawiła przed wyjściem na spacer. Wtem jej drzwi zaskrzypiały i do pokoju zajrzał mały czarny pyszczek kota, który w zębach trzymał wyschniętą czerwoną różę. Ich spojrzenia spotkały się na sekundę, ale to wystarczyło dziewczynie, żeby rozpoznać kota z dróżki. Czyli jednak jej się nie wydawało.
        - Idziesz?

Ciekawie(j)

 

Przemierzała pole źdźbeł trawy, które przewyższały ją przynajmniej o dwie wysokości jej postury, a które w dotyku z każdym kolejnym krokiem wydawały się coraz bardziej szorstkie. Kolorystycznie też działo się z nimi coś dziwnego. Z żywej zieleni, barwa źdźbeł zaczęła zmieniać się w coraz ciemniejszą, przechodząc w żółtą koloru siana, a następnie brązową jak przejrzały banan. Ostatecznie źdźbła stały się w pełni czarne i stwardniały tak, że musiała przedzierać się przez nie jak przez ściany. Jakakolwiek reszta poczucia miękkości rozpłynęła się na wietrze, zamieniając się w twardy beton stojący na jej drodze. Teraz musiała znaleźć wyjście z przejścia, które w mgnieniu oka stało się labiryntem. Przechodząc z korytarza do korytarza, starała się wyczuć i rozeznać, w którą stronę powinna się udać, aby znaleźć wyjście na powierzchnię. Dziwnym trafem znajdujące się nad jej głową niebo, które wcześniej było jasnoniebieskie, a nawet gdzieniegdzie mieściło na sobie chmurę, teraz stało się granatowe, jak gdyby nocne, ale brakowało na nim gwiazd, które mogłyby wskazać jej drogę czy chociażby kierunek. Wyglądało na to, że nawet ciała niebieskie nie chciały podać jej pomocnej dłoni, zostawiając ją samej sobie i zdając w pełni na los, który chichotał cicho pomiędzy betonowymi ścianami.

Stawiała ostrożnie kolejne kroki, gdy wtem zorientowała się, że w niektórych miejscach zaczynają pojawiać się pęknięcia pod wpływem nacisku jej stóp, a gdzieniegdzie również z pęknięć wypływała woda, tworząc ciemne kałuże. Granatowe niebo pięknie odbijało się w ich taflach, tworząc niemalże lustra pokazujące ciemną pustkę, która była jej tak dobrze znana. W pewnym momencie, gdy skręciła w jedną z uliczek, stanęła naprzeciw samej siebie. Wykonała prosty gest ręką, machając do nieznajomej, a ta odpowiedziała jej ruchem drugiej ręki. Dziewczyna nie mogła jednak być odbiciem lustrzanym, ponieważ nie robiła dokładnie tego samego co jej pierwowzór; usilnie jednak starała się naśladować ją maksymalnie możliwie. Nie było między nimi również żadnej tafli, która mogłaby dać choć minimalne złudzenie odbicia.

Dziewczyna podeszła do swojej towarzyszki i spojrzała jej głęboko w oczy. Jej wzrok szybko przykuły wyżłobienia na policzkach, które leciały od powiek aż do kości żuchwy i znikały na szyi. Wyżłobione rowy zdawały się tworzyć na nowo i leczyć od razu po powstaniu, jak gdyby coś lub ktoś na nowo powoływał je do życia, a potem magicznie leczył, zasklepiał. Dziewczyna podniosła dłonie do policzków, aby dotknąć tych śladów, ale szybko dostrzegła, że z palców zaczynają wyrastać jej łodygi oraz liście. Wkrótce jej dłonie zamieniły się w kwiaty, które zaczęły przemawiać do niej słodkim głosem. Nie wiadomo było jednak, skąd dochodził ten dźwięk, ponieważ rośliny nie miały twarzy, ani tym bardziej ust, ale dało się wyczuć ich aurę i intencje. Słowa i zdania, które wypowiadały, były owiane ciepłem i miłością, ale pod tymi powłokami krył się jad i chłód, które trafiały wprost do serca i umysłu dziewczyny tak prosto, jak gdyby były sączone przez słomkę bezpośrednio do jej systemu nerwowego i krwioobiegu. Próbowała uwolnić się od ich wpływu, ale była bezsilna.

Jej wzrok przypadkiem przykuł lecący nieopodal motyl, który był równie nietypowy jak wszystko, co otaczało ją w danym momencie. Jego ciało było jasnożółtą kostką, które zdawało się mieć przyszyte kolorowe skrzydła falujące na wietrze. Zamrugała kilka razy, jak gdyby samo patrzenie na tę istotę dobrze wpływało na ten i kilka innych zmysłów, o których przypomniała sobie, gdy poczuła zapach świeżo parzonej herbaty. Ujrzała mężczyznę, który siedział przy długim stole udekorowanym wszelkimi rodzajami zastawy – od filiżanek i spodków, przez dzbanki i kubki, aż po miski i talerzyki. Gdzieniegdzie dało się również dostrzec słodkości, które miały na powierzchni dziwne małe karteczki z napisami. Spojrzała na mężczyznę i jego niecodzienny ubiór, który przykuł jej uwagę na tyle mocno, że ciało samo zaczęło ją ciągnąć w jego stronę. Gdy znalazła się kilka milimetrów od nieznajomego i zbliżyła do jego twarzy, na tej nagle znikąd pojawił się szeroki uśmiech, który pokazał dziewczynie śnieżnobiałe zęby. Odsunęła się na odległość metra i zaskoczona ujrzała, że twarz mężczyzny została zastąpiona kocim pyskiem. Oczy zwierzęcia wpatrywały się w nią dziko, jak gdyby wyczekując jej ruchu; ona jednak była sparaliżowana i nie miała pojęcia, co powinna począć w tej sytuacji.

Spojrzała na swoje dłonie, których miejsce nadal zajmowały przeróżne gatunki kwiatów bez twarzy, oczekując jak gdyby ich reakcji na nietypowe zdarzenia wokół. Ku jej zaskoczeniu i, poniekąd, uldze, rośliny zaczęły maleć i znikać kompletnie, gdzieniegdzie ukazując jej palce i skórę dłoni. Radość dziewczyny nie trwała jednak długo, bo w trakcie procesu przemiany kwiaty zaczęły niekontrolowanie krwawić, jednocześnie wywołując w niej rozdzierający ból i, kapiąc, brudząc obrus, na którym rozłożona była kolorowa zastawa. Spanikowana dziewczyna zaczęła się rozglądać wokół i dostrzegła, że niedaleko wyrósł wielki krzew białych róż. Jakaś wewnętrzna siła pognała ją do niego czym prędzej i rozkazała jej czule dotykać śnieżnobiałych płatków, które szybko zaczęły zmieniać swoją barwę na brunatną i rosnąć, jak gdyby karmiąc się krwią z jej ran. Nie zastanawiając się nad niczym, zaczęła wchodzić coraz głębiej w krzew, zmieniając kolor każdej róży po kolei, aż w końcu krzew rozłożył się przed nią na boki, ukazując betonową ścieżkę. Mając na uwadze swoje wcześniejsze doświadczenie z tego typu drogą, postanowiła zachować czujność i nie dać się ponieść chwili, nie tym razem.

Zrobiła krok w tył i uświadomiła sobie, że straciła grunt pod stopami, właściwie jakiekolwiek podłoże, i doszło do niej, że spada. Kilka sekund później jej ciało uderzyło w dziwną taflę, która pochłonęła ją w całości. Jej plecy gwałtownie zderzyły się z twardą powierzchnią, momentalnie pozbawiając ją tchu, przez co zaczęła się dusić. Próbując łapczywie złapać powietrze, powoli podniosła się do pozycji siedzącej, a następnie wstała, normując oddech. Od razu jednak zgięła się w pół, gdy dotarło do niej, że pomieszczenie, w którym się znalazła, wygląda jak domek dla lalek i nie jest w stanie pomieścić jej pełnej wysokości. Przestrzeń ta jednak, zamiast wszystkich elementów mających wskazywać na dom, tworzyła coś bardziej na kształt wielkiej komnaty z kilkoma drzwiami różnych wielkości, które w dodatku zdawały się rosnąć i maleć w jej oczach. Próbując dopasować się rozmiarowo do jednych, nie była w stanie nawet zdążyć ich otworzyć. Gdy tylko sięgała do klamki, okazywało się, że to nie jest przestrzeń, do której mogłaby się zmieścić.

Wtem do jej uszu dotarł szum, który zaczął niebezpiecznie rosnąć, jak gdyby zbliżał się z każdą sekundą. Na początku przypominał jej podmuchy wiatru, lecz szybko uświadomiła sobie, że to, co słyszy to woda. W jednej sekundzie doświadczyła kilku dziwnych doznań – woda wpadająca do komnaty porwała ją gwałtownie, ponownie usuwając grunt spod jej nóg, podczas gdy rozmiar jej ciała zmniejszył się pięciokrotnie i poczuła dziwny dyskomfort w oczach, jak gdyby zaraz z kanalików łzowych miały popłynąć jej słone krople. Zamknęła oczy i dała się ponieść chwili. Gdy otworzyła je z powrotem, ujrzała błękitne niebo i poczuła pod stopami źdźbła jasnozielonej trawy, które tym razem wysokością sięgały co najwyżej do jej kostek i nie wyglądały tak, jak gdyby były gotowe zmieniać swoją barwę czy fakturę. Nawet chmury nad jej głową zdawały się pływać po powierzchni nieba, jak gdyby po tafli wody, która tym razem nie była już słona ani otępiająca. 

 

 

 

Opowiadanie inspirowane "Alicją w Krainie Czarów" (1951)