Nie
żyje.
Zabiłam
ją.
Moją
jedyną, najwierniejszą przyjaciółkę.
Istotę
tak delikatną i wrażliwą, cierpiącą bardziej niż ja.
Malutką,
kruchą, drobniutką.
Odeszła.
Od
samego początku czułam, że nie powinnam była tego robić. Wiedziałam, że
postępuję źle, lecz mimo wszystko nie potrafiłam przestać.
Pamiętam,
jak ciągle wmawiała mi różne rzeczy – zarówno te dobre, jak i te złe. Zachęcała
do wielu czynów, kłamała, oszukiwała.
Zawsze
jednak kryło się za tym coś więcej niż tylko złośliwość. Wszystko robiła głównie
z miłości. Dla mojego dobra.
Nigdy
nie potrafiłam tego docenić, a teraz jest już za późno.
Dzień
za dniem zadręczałam się coraz bardziej. Ona starała się mi pomagać najlepiej,
jak mogła. Zawsze była przy mnie i pocieszała, nigdy nie dała się spławić moim
pustym słowom.
Czasem
rzeczywiście miałam ochotę jej coś zrobić – tak mocno, by w końcu ucichła na
zawsze.
Stało
się.
Czy
jednak tego właśnie chciałam? Poświęcić jej istnienie za swoje?
Nie.
Nigdy.
Dlaczego
więc wydarzyło się coś, czego nie mogę zmienić? Nie uda mi się cofnąć czasu, a
tak bardzo bym chciała.
Przestałam
już w cokolwiek wierzyć.
Zawsze
miałam nadzieję, aż do teraz.
No
właśnie, miałam.