Ciekawie(j)

 

Przemierzała pole źdźbeł trawy, które przewyższały ją przynajmniej o dwie wysokości jej postury, a które w dotyku z każdym kolejnym krokiem wydawały się coraz bardziej szorstkie. Kolorystycznie też działo się z nimi coś dziwnego. Z żywej zieleni, barwa źdźbeł zaczęła zmieniać się w coraz ciemniejszą, przechodząc w żółtą koloru siana, a następnie brązową jak przejrzały banan. Ostatecznie źdźbła stały się w pełni czarne i stwardniały tak, że musiała przedzierać się przez nie jak przez ściany. Jakakolwiek reszta poczucia miękkości rozpłynęła się na wietrze, zamieniając się w twardy beton stojący na jej drodze. Teraz musiała znaleźć wyjście z przejścia, które w mgnieniu oka stało się labiryntem. Przechodząc z korytarza do korytarza, starała się wyczuć i rozeznać, w którą stronę powinna się udać, aby znaleźć wyjście na powierzchnię. Dziwnym trafem znajdujące się nad jej głową niebo, które wcześniej było jasnoniebieskie, a nawet gdzieniegdzie mieściło na sobie chmurę, teraz stało się granatowe, jak gdyby nocne, ale brakowało na nim gwiazd, które mogłyby wskazać jej drogę czy chociażby kierunek. Wyglądało na to, że nawet ciała niebieskie nie chciały podać jej pomocnej dłoni, zostawiając ją samej sobie i zdając w pełni na los, który chichotał cicho pomiędzy betonowymi ścianami.

Stawiała ostrożnie kolejne kroki, gdy wtem zorientowała się, że w niektórych miejscach zaczynają pojawiać się pęknięcia pod wpływem nacisku jej stóp, a gdzieniegdzie również z pęknięć wypływała woda, tworząc ciemne kałuże. Granatowe niebo pięknie odbijało się w ich taflach, tworząc niemalże lustra pokazujące ciemną pustkę, która była jej tak dobrze znana. W pewnym momencie, gdy skręciła w jedną z uliczek, stanęła naprzeciw samej siebie. Wykonała prosty gest ręką, machając do nieznajomej, a ta odpowiedziała jej ruchem drugiej ręki. Dziewczyna nie mogła jednak być odbiciem lustrzanym, ponieważ nie robiła dokładnie tego samego co jej pierwowzór; usilnie jednak starała się naśladować ją maksymalnie możliwie. Nie było między nimi również żadnej tafli, która mogłaby dać choć minimalne złudzenie odbicia.

Dziewczyna podeszła do swojej towarzyszki i spojrzała jej głęboko w oczy. Jej wzrok szybko przykuły wyżłobienia na policzkach, które leciały od powiek aż do kości żuchwy i znikały na szyi. Wyżłobione rowy zdawały się tworzyć na nowo i leczyć od razu po powstaniu, jak gdyby coś lub ktoś na nowo powoływał je do życia, a potem magicznie leczył, zasklepiał. Dziewczyna podniosła dłonie do policzków, aby dotknąć tych śladów, ale szybko dostrzegła, że z palców zaczynają wyrastać jej łodygi oraz liście. Wkrótce jej dłonie zamieniły się w kwiaty, które zaczęły przemawiać do niej słodkim głosem. Nie wiadomo było jednak, skąd dochodził ten dźwięk, ponieważ rośliny nie miały twarzy, ani tym bardziej ust, ale dało się wyczuć ich aurę i intencje. Słowa i zdania, które wypowiadały, były owiane ciepłem i miłością, ale pod tymi powłokami krył się jad i chłód, które trafiały wprost do serca i umysłu dziewczyny tak prosto, jak gdyby były sączone przez słomkę bezpośrednio do jej systemu nerwowego i krwioobiegu. Próbowała uwolnić się od ich wpływu, ale była bezsilna.

Jej wzrok przypadkiem przykuł lecący nieopodal motyl, który był równie nietypowy jak wszystko, co otaczało ją w danym momencie. Jego ciało było jasnożółtą kostką, które zdawało się mieć przyszyte kolorowe skrzydła falujące na wietrze. Zamrugała kilka razy, jak gdyby samo patrzenie na tę istotę dobrze wpływało na ten i kilka innych zmysłów, o których przypomniała sobie, gdy poczuła zapach świeżo parzonej herbaty. Ujrzała mężczyznę, który siedział przy długim stole udekorowanym wszelkimi rodzajami zastawy – od filiżanek i spodków, przez dzbanki i kubki, aż po miski i talerzyki. Gdzieniegdzie dało się również dostrzec słodkości, które miały na powierzchni dziwne małe karteczki z napisami. Spojrzała na mężczyznę i jego niecodzienny ubiór, który przykuł jej uwagę na tyle mocno, że ciało samo zaczęło ją ciągnąć w jego stronę. Gdy znalazła się kilka milimetrów od nieznajomego i zbliżyła do jego twarzy, na tej nagle znikąd pojawił się szeroki uśmiech, który pokazał dziewczynie śnieżnobiałe zęby. Odsunęła się na odległość metra i zaskoczona ujrzała, że twarz mężczyzny została zastąpiona kocim pyskiem. Oczy zwierzęcia wpatrywały się w nią dziko, jak gdyby wyczekując jej ruchu; ona jednak była sparaliżowana i nie miała pojęcia, co powinna począć w tej sytuacji.

Spojrzała na swoje dłonie, których miejsce nadal zajmowały przeróżne gatunki kwiatów bez twarzy, oczekując jak gdyby ich reakcji na nietypowe zdarzenia wokół. Ku jej zaskoczeniu i, poniekąd, uldze, rośliny zaczęły maleć i znikać kompletnie, gdzieniegdzie ukazując jej palce i skórę dłoni. Radość dziewczyny nie trwała jednak długo, bo w trakcie procesu przemiany kwiaty zaczęły niekontrolowanie krwawić, jednocześnie wywołując w niej rozdzierający ból i, kapiąc, brudząc obrus, na którym rozłożona była kolorowa zastawa. Spanikowana dziewczyna zaczęła się rozglądać wokół i dostrzegła, że niedaleko wyrósł wielki krzew białych róż. Jakaś wewnętrzna siła pognała ją do niego czym prędzej i rozkazała jej czule dotykać śnieżnobiałych płatków, które szybko zaczęły zmieniać swoją barwę na brunatną i rosnąć, jak gdyby karmiąc się krwią z jej ran. Nie zastanawiając się nad niczym, zaczęła wchodzić coraz głębiej w krzew, zmieniając kolor każdej róży po kolei, aż w końcu krzew rozłożył się przed nią na boki, ukazując betonową ścieżkę. Mając na uwadze swoje wcześniejsze doświadczenie z tego typu drogą, postanowiła zachować czujność i nie dać się ponieść chwili, nie tym razem.

Zrobiła krok w tył i uświadomiła sobie, że straciła grunt pod stopami, właściwie jakiekolwiek podłoże, i doszło do niej, że spada. Kilka sekund później jej ciało uderzyło w dziwną taflę, która pochłonęła ją w całości. Jej plecy gwałtownie zderzyły się z twardą powierzchnią, momentalnie pozbawiając ją tchu, przez co zaczęła się dusić. Próbując łapczywie złapać powietrze, powoli podniosła się do pozycji siedzącej, a następnie wstała, normując oddech. Od razu jednak zgięła się w pół, gdy dotarło do niej, że pomieszczenie, w którym się znalazła, wygląda jak domek dla lalek i nie jest w stanie pomieścić jej pełnej wysokości. Przestrzeń ta jednak, zamiast wszystkich elementów mających wskazywać na dom, tworzyła coś bardziej na kształt wielkiej komnaty z kilkoma drzwiami różnych wielkości, które w dodatku zdawały się rosnąć i maleć w jej oczach. Próbując dopasować się rozmiarowo do jednych, nie była w stanie nawet zdążyć ich otworzyć. Gdy tylko sięgała do klamki, okazywało się, że to nie jest przestrzeń, do której mogłaby się zmieścić.

Wtem do jej uszu dotarł szum, który zaczął niebezpiecznie rosnąć, jak gdyby zbliżał się z każdą sekundą. Na początku przypominał jej podmuchy wiatru, lecz szybko uświadomiła sobie, że to, co słyszy to woda. W jednej sekundzie doświadczyła kilku dziwnych doznań – woda wpadająca do komnaty porwała ją gwałtownie, ponownie usuwając grunt spod jej nóg, podczas gdy rozmiar jej ciała zmniejszył się pięciokrotnie i poczuła dziwny dyskomfort w oczach, jak gdyby zaraz z kanalików łzowych miały popłynąć jej słone krople. Zamknęła oczy i dała się ponieść chwili. Gdy otworzyła je z powrotem, ujrzała błękitne niebo i poczuła pod stopami źdźbła jasnozielonej trawy, które tym razem wysokością sięgały co najwyżej do jej kostek i nie wyglądały tak, jak gdyby były gotowe zmieniać swoją barwę czy fakturę. Nawet chmury nad jej głową zdawały się pływać po powierzchni nieba, jak gdyby po tafli wody, która tym razem nie była już słona ani otępiająca. 

 

 

 

Opowiadanie inspirowane "Alicją w Krainie Czarów" (1951)

Ciepło - zimno


            Nastała jesień, a potem zima. Po niej zaś wiosna. Miesiące mijały, a sytuacja wciąż nie zdawała się przynosić żadnych perspektyw na zmianę. Dziewczyna nie wiedziała, co powinna począć zarówno ze sobą, jak i przestrzenią, w której się znajdowała – czekać, starać się samodzielnie posuwać do przodu, a może wstrząsnąć do granic możliwości, aby w końcu coś zaskoczyło? Nie miała bladego pojęcia, jaki ruch powinien być kolejny i czy w ogóle wykonywanie go ma jakiekolwiek znaczenie. Jedyne, czego była pewna, to koc, który wciąż jej towarzyszył. Wiedziała, że może na nim polegać w najgorszych momentach i że zapewni jej komfort, gdy będzie tego potrzebować. Z nim też jednak ostatnimi czasy coś zaczęło się dziać i dziewczyna nie wiedziała, z czego to może wynikać. Poświęciła wiele tygodni, a nawet miesięcy, starając się rozwiązać kwestię jego nagłej szorstkości.
            Wszystko wzięło się od tego, że koc w którymś momencie stał się w dotyku kompletnie inny niż dotychczas. Dziewczyna nie miała pojęcia, kiedy nastała ta chwila i co dokładnie mogło ją spowodować, ale przeczuwała, że przyczyna musi być zakorzeniona gdzieś głęboko – tam, gdzie nawet ona nie miała dostępu. Dwoiła się i troiła, aby odkryć tę tajemnicę, ale bezskutecznie. Gdy w końcu nadszedł moment, w którym postanowiła się z nim rozstać, koc magicznie się zmienił i z powrotem stał się przyjemny i ciepły w dotyku. Cała szorstkość znikła jak ręką odjął. Dziewczyna była wniebowzięta i od tego momentu spędzała dużą część swojego czasu owinięta przyjemnym materiałem, który kojarzył jej się z dobrem i spokojem.
            Gdy zaczęło się robić naprawdę ciepło, dziewczyna odstawiła koc na dalszy plan i zaczęła coraz częściej wychodzić na dwór. Bywały dni, gdy zrywał się mocny wiatr, który utrudniał jej czerpanie przyjemności z długich spacerów oraz krótkich przechadzek, ale z czasem zaczęła dostrzegać i doceniać jego siłę i wykorzystywać ją na swój sposób. Będąc na zewnątrz, łapała maksymalnie tyle powiewów wiatru we włosy, ile była w stanie; dawała mu ułożyć swoje włosy i ubranie, a momentami także łzy cieknące po policzkach, gdy przeżywała ciężkie chwile. W pewnym momencie wiatr stał się mocnym sprzymierzeńcem, z którym dziewczynie ciężko było się rozstać. Gdy dni zaczęły się robić coraz zimniejsze, zamiast chować się pod kocem, tak jak zwykła robić dotychczas, podbiegała do okna, aby wypatrywać przez szybę natury niesionej powiewami wiatru. Czuła wtedy w sobie nieznaną dotąd tęsknotę za wolnością i spokojem, których od dawna jej brakowało.
            Z czasem doszła do wniosku, że zimniejsze dni nie powinny stawać jej na przeszkodzie do czerpania przyjemności z tej siły natury, do której ciągnęło ją najmocniej. Odkryła wtedy również, że wiatr w pewne dni stawał się o wiele cieplejszy, jak gdyby mocniej chcąc ją przyciągnąć do siebie i zatrzymać na dłużej. Oddawała się w pełni jego muśnięciom na tych częściach skóry, które nie były zakryte, czyli na twarzy i dłoniach, aż do momentu, w którym robiło jej się zbyt ciepło. Wtedy przypominała sobie o kocu, który czekał na nią w domu i mógł dać jej dokładnie to samo, przez co łapały ją wyrzuty sumienia. Czyż nie oddała się wiatrowi ze względu na jego zimno i gwałtowność? Skąd więc wzięła się w niej ta zmiana? Gdy tylko w jej głowie pojawiły się pierwsze wątpliwości, czym prędzej wróciła do domu, ale w jej głowie chęć otrzymania ciepła walczyła również z tą drugą, chłodniejszą emocją. Nie była w stanie zdecydować która przynosi jej więcej przyjemności.
            Od razu po wejściu do pokoju sięgnęła po koc, ale nie po to, by się nim okryć – chciała mu się po prostu porządnie przyjrzeć z każdej strony i zobaczyć czy wciąż był tym, na czym jej zależało i czy prezentował się z każdej strony tak samo, jak zapamiętała go od ostatniego użycia. Jakim więc zdziwieniem było dla niej, gdy dostrzegła, że koc ponownie zaczął zmieniać swój materiał – ledwo dostrzegalnie, ale nie dla jej wprawnego oka. Ona widziała wszystko jak na dłoni. Owinęła się nim, aby ostatecznie sprawdzić, czy na pewno wzrok jej nie myli, a koc, jak gdyby odpowiadając na dotyk z jej zimną skórą, w mgnieniu oka stał się szorstki i nieprzyjemny. Odrzuciła go w bok i spojrzała w okno, na którego szybie znajdowało się kilka liści. Odniosła dziwne wrażenie, że ich powierzchnia jest zbyt gładka jak na tę porę roku, ale podeszła do szyby, aby się upewnić. Liście zdawały się muskać powierzchnię okna, niesione podmuchami wiatru, jak gdyby ten chciał dać o sobie znać.
            Dziewczyna czuła się rozdarta pomiędzy dwoma różnymi światami, jednocześnie wiedząc, że do żadnego nie należy w pełni. Nie wiedziała już jakie emocje chciałaby odczuwać i czy w ogóle jakiekolwiek powinna. Ciepło wydawało jej się równie kuszące co zimno, choć momentami ciągnęło ją do tego drugiego, pomimo iż wiedziała, że jest to wbrew jej własnemu kodeksowi. Głosy w głowie podpowiadały dziewczynie, że powinna skupić się na jednej rzeczy i na jednej emocji – nie może przecież być rozdzierana po kres swych dni. Perspektywa doznawania obu była kusząca, ale w głębi duszy wiedziała, że przyjdzie dzień, w którym będzie musiała podjąć decyzję. Wciąż jednak bała się, że ta, którą podejmie, prędzej czy później okaże się błędna.




Opowiadanie inspirowane płytą Faith zespołu The Cure (w szczególności piosenką tytułową) oraz prawdziwymi zdarzeniami

Niewiadoma

 Błąkała się po pomieszczeniach jak dziecko we mgle. Znała je dobrze, lecz ostatnimi czasy chcąc trzymać się od nich z daleka, coraz bardziej się do nich zbliżała. Osoby, z którymi myślała, że nie zacieśni więzów, również stawały się coraz przyjemniejsze w kontakcie i bardziej obecne w jej codzienności. Po czasie stwierdziła, że nie przeszkadza jej to aż tak bardzo, choć liczyła na coś kompletnie odmiennego. Miała ochotę na ucieczkę, legalną ucieczkę. Nie pragnęła robić nikomu na złość ani się buntować, chciała po prostu zmienić otoczenie i ludzi. Tęskniła za czymś, co oddalało się od niej z każdym kolejnym dniem, a ona łapczywie machała rękami w powietrzu, chcąc zagarnąć choć ostatnią cząstkę szczęścia.
        
Ból rozsadzał jej ciało, umysł oraz duszę co dzień, nie dając ani chwili wytchnienia. Bywało, iż wszystkie dotykały jej w jednym momencie i nie chciały puścić. Zazwyczaj jednak po prostu pojawiały się zamiennie, jak strażnicy pełniący wartę, starający nie dopuścić pokoju ducha do jej osoby. Przez jakiś czas próbowała z nimi walczyć, niszczyć każdego po kolei lub wszystkich naraz, lecz szybko się poddała. Nie przyniosło to żadnych dalekosiężnych skutków, jedynie chwilowe, a to nie pomagało praktycznie w niczym. Postanowiła wyznaczyć sobie całkowicie inny cel. Myślała dniami i nocami, na czym mogłaby się skupić, a i to nie dało jej jakiegokolwiek ukojenia. Coś, do czego dążyła, rozmywało się w jej umyśle i rzeczywistości tak szybko, jak tylko zdążyło się pojawić.

        
Wgapiała się ślepo w ekran, licząc na choćby lekkie bodźce, lecz nie otrzymywała żadnych. Czuła się jak manekin, egzystujący i poruszający się w rytm czyichś kroków, wykonujący obce polecenia i planujący własne, barwne życie, które jednak nigdy nie miało prawa istnieć. Bywało, iż zapominała oddychać czy mrugać oczami, a wtedy czym prędzej musiała doprowadzić wszystkie funkcje życiowe do normalnego, zdrowego stanu. Bała się o siebie jeszcze bardziej niż kiedykolwiek - wszystko powoli zaczynało jej się rozsypywać, choć, paradoksalnie, też wiele zdążyło się odbudować od ostatniego razu, gdy znalazła się w podobnej pozycji. Starała się o siebie dbać, choć świetnie zdawała sobie sprawę z tego, że w jej życiu nie zmienia się kompletnie nic, włącznie z jej nastawieniem i chęciami do działania.

        
Zdarzało jej się budzić w nocy z płaczem lub krzykiem. Śniła o rzeczach, ludziach i sytuacjach kompletnie niepojętych, które nigdy nie powinny mieć prawa bytu. Miała ochotę wyczyścić sobie mózg z tych wspomnień i wizji, czuła do siebie wstręt i obrzydzenie, nie chciała tego rozpamiętywać. W ciągu dnia dręczyły ją wyrzuty sumienia, bo choć wszystko działo się nieświadomie w jej umyśle, jednak jakimś cudem w tym uczestniczyła. Nadal jednocześnie fascynowało i przerażało ją to, do czego zdolna jest ludzka podświadomość, jak łączy wątki, osoby, słowa i gesty. Jak tworzy coś, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Czasem nawet ostrzega przed czymś, co ma się wydarzyć lub wypomina coś, co już miało miejsce - było jednak tak drobne, że świadomie nie zapisało się w najmniejszym calu mózgu ani ciała.

        
Była bezsilna, czuła się niepewnie i źle. Nie było w jej życiu niczego stabilnego, na czym zależało jej w danym momencie. Nie znalazła żadnej odpowiedzi na pytania, które pojawiły się już dawno temu. Nie było nikogo, kto byłby w stanie jej pomóc, rozjaśnić jej przyszłość, jakkolwiek ją naprowadzić. Wydawało jej się, że z każdym dniem błądzi coraz bardziej, gubiąc się w sobie, we własnym świecie, emocjach i wspomnieniach. Liczyła na niemożliwe, choć wydawało jej się to takie realne, gdy rozkładała sceny i plany na czynniki pierwsze, analizując je kawałek po kawałku. Pragnęła jednej prostej rzeczy, a nawet tego nikt nie był w stanie jej zapewnić. Straciła przez to jakiekolwiek siły do działania, chęci do  marzenia. Z każdym kolejnym dniem nastawiała się na coś, co miało wydarzyć się w krótkim czasie, a nie działo się nic. Tak więc trwała i czekała, cierpliwie oraz niecierpliwie, i po prostu uśmiechała się do Losu, nie mając pojęcia co dla niej zgotował. Wolała jednak być z nim na dobrej stopie, w razie gdyby coś złego miało się stać, a on byłby w stanie ją oszczędzić.

Brak


Paradoksalnie, miała teraz dostęp do wszystkiego, za czym nie raz tęskniła, czego jej brakowało – ale nie cieszyło jej to ani trochę. Nie umiała i nie chciała czerpać z tego przyjemności. Dopiero gdy otrzymała wszystko jak na dłoni, zapragnęła odtrącić to jednym porządnym zamachnięciem i wrócić do dawnego trybu życia. Do czasu, gdy nie wiedziała, jak ma na imię, kiedy znajdzie wolną chwilę ani kiedy wróci do domu. Do momentów, w których wiedziała, że ma jakiś cel, że dąży do czegoś, co postanowiła sobie zawczasu. Kiedy czuła, że potrzebowała ludzi, ale też przeczuwała, że oni potrzebują jej.
Tymczasem, wszystko zostało jej odebrane. Wolność, kontakt z ludźmi, zajęcia. Miała tylko złudne czynności i aktywności, którym mogła się oddawać, cały czas mając z tyłu głowy obrazy i wspomnienia sprzed ledwie parunastu dni – gdy jeszcze czuła powiew wiatru we włosach, nie bała się wychodzić zadaniom naprzeciw ani śmiać się w głos. Wtedy również zapomniała o tym, co znaczą prawdziwy smutek, ograniczenie oraz tęsknota. Świadomość tych uczuć niemalże znikła z jej emocjonalnej pamięci. Wszystko to było jedynie namiastką tego, co dopiero miało ją spotkać, a co nadeszło tak niespodziewanie.
Niechętnie zabierała się do kolejnych rzeczy, które zaplanowała w swojej głowie, zapisując na nieistniejącej kartce papieru długopisem z przezroczystym wkładem. Starała się uporać ze wszystkim krok po kroku, ale w trakcie dochodziła do wniosku, że stawianie kolejnych jest bezsensowne i nie przynosi jej żadnych korzyści ani motywacji. Kładła się wtedy na łóżku i czekała, aż okropny stan minie. Ten jednak nasilał się, nie będąc w stanie zostawić jej w spokoju. Zaczynała wstrzymywać powietrze, nie chcąc oddychać, albo zamykać oczy, nie dając wypływać łzom, które jednak zawsze dzielnie walczyły z jej powiekami – i zawsze wygrywały.
W pewnym sensie miała kontakt z rodziną, z którą żyła pod jednym dachem, lecz tego nie czuła. Każdy z jej członków był zapatrzony w swój własny ekran każdego kolejnego dnia. Co więc jej pozostawało? Ona patrzyła w swój, niekiedy zmieniając go na kartkę papieru z nakreślonymi na niej zdaniami, które momentami miały sens, a innym razem doprowadzały ją do obłędu. Nie raz wyobrażała sobie odgłos przedzieranego papieru i widziała oczami wyobraźni swoją furię, wrzeszcząc na cały pokój i pozwalając białym kawałkom latać w powietrzu. Działała jednak dalej, uparcie wierząc w to, że kiedyś wszystko się opłaci, da owoce, a może nawet przyniesie ukojenie.
Raz przypadkiem wyszła na zewnątrz, nie z własnej woli – została o to poproszona. Niechętnie, ale z poczuciem obowiązku opuściła bezpieczną strefę komfortu i udała się na tereny, które ostatnimi dniami stały się jej bardziej obce i dalekie niż kiedykolwiek wcześniej. Ujrzała pojedyncze osoby, spacerujące w tę i we w tę, ale też pary i grupki – jak gdyby życie toczyło się najzwyczajniej w świecie. Poczuła obrzydzenie na myśl o tym, jak do aktualnej sytuacji podchodzą inni ludzie, i odwróciła wzrok tak, by nie napotkać nikogo innego na swojej drodze. Czuła, jak w powietrzu unosi się niebezpieczeństwo, jak coś tylko czeka na to, by wyskoczyć… nie wiedziała jednak skąd.
Starała się ograniczać kontakt do minimum, by uchronić się przed czyhającym na nią zagrożeniem, ale też przed nieświadomymi niczego osobami. Nie zamierzała oglądać ani wysłuchiwać paplania o czymś, z czym wszyscy walczyli od dłuższego czasu – choć niektórzy nie mieli  pojęcia o tym, że prowadzą wojnę. Nieważne, jak inni starali się im to uświadomić, pewni ludzie byli po prostu ślepi i głusi. Od takich wolała się trzymać z daleka. Brakowało jej jednak pewnej osoby, do której uczuć nie była już w stanie opisać słowami. Zdawało jej się, że wszystko co kiedykolwiek powiedziała lub napisała, nie oddało jej emocji w odpowiednim stopniu. Pożądała czynów, bliskości, namacalnej odpowiedzi. Te nie były jednak możliwe ze względu na aktualną sytuację – a mogła ona równie dobrze trwać wieki. Czekanie zaciskało jej dłonie na gardle coraz ciaśniej z każdą kolejną sekundą, minutą oraz godziną. Chciało jej się wymiotować na myśl o oglądaniu siebie nawzajem na elektronicznych urządzeniach. Nie została stworzona po to, by ograniczać się do tak prymitywnych wynalazków. Była człowiekiem, i brakowało jej człowieka.

Być albo nie być

Wpatrywała się w drzewa kołyszące się na wietrze i zastanawiała, jakim cudem ich ruchy są tak skoordynowane. Każde z osobna zdawało się perfekcyjnie wyczuwać rytm towarzysza, jak gdyby będąc w stanie przewidzieć kolejne posunięcie. Korony łagodnie chwytały promienie słoneczne, a błyszczące liście delikatnie puszczały oczka do każdej obserwującej ich istoty – nie, by oślepić i zniechęcić, a raczej po to, by zachęcić do dalszego spoglądania i, być może, bliższego kontaktu. Mieniły się różnymi kolorami, od jasnych do  ciemnych, i zdawały się perfekcyjnie wtapiać w tło – każdy z nich był jednak odrębną jednostką na tle innych, podobnych. Mogły to dostrzec tylko sprytne, uważne oczy, skupiające się na detalach.
Uwielbiała spędzać czas na świeżym powietrzu, nie myśląc o zmartwieniach dnia poprzedniego, aktualnego lub przyszłego. Nieczęsto pozwalała sobie na tego rodzaju odpoczynek - zazwyczaj znajdowała się w pętli wydarzeń i mniejszych lub większych nieszczęść, jakie towarzyszyły jej lub bliskim jej osobom. Nie umiała czerpać przyjemności z siedzenia, patrzenia czy słuchania, gdy wiedziała, że coś na nią czeka, że nadal ma zadania do wykonania. Zdarzały się jednak takie dni, kiedy była w stanie choć na chwilę odciąć się od świata rzeczywistego i uciec do tego, który znajdował się jednocześnie tak blisko i tak daleko.
Każdego dnia budziła się z innym uczuciem, które po jakimś czasie się powtarzały lub przeplatały. Nigdy jednak nie doświadczyła tego samego parę dni z rzędu - zawsze jakoś się mijały lub zastępowały, wskakiwały sprytnie na swoje miejsca, byle tylko nie dać jej poczucia stabilności czy kontroli. Choć wiedziała, że dopiero wydarzenia z dnia zdecydują o tym, jaki ostatecznie będzie i co o nim pomyśli  przed snem, to i tak nastawiała się zaraz po tym, jak otwierała oczy. Dopiero po dłuższym czasie dochodziło do niej prawdziwe znaczenie emocji, jakie objawiały się w jej głowie i sercu - z którymi chciała lub musiała się zmierzyć, i tych, które dopiero czekały na odkrycie przez jej osobę.
Wierzyła w siebie stosunkowo rzadko, jako że nigdy nie robiła wielu korzystnych rzeczy, a raczej mniejsze, przynoszące rezultaty jedynie na krótszą metę. Ludzie często jej zaprzeczali, próbując uświadomić, że praktycznie w ogóle nie skupia się na sobie, a na wszystkim i wszystkich innych wokół, oddając im siebie po trosze. Momentami bała się, że mogą mieć rację, że kiedyś w  końcu dojdzie do niej znaczenie ich słów, lecz wtedy będzie za późno, by odzyskać siebie w jakimkolwiek stopniu. Jednak z drugiej strony wiedziała, że taka jest kolej rzeczy – oddaje siebie ludziom po to, by być w stanie się czymś wypełnić. Satysfakcją, szczęściem, czasem również zmęczeniem i zmartwieniem. Nie postrzegała tego jednak jako złych czy szkodliwych wyników jej działań – te właśnie były dla niej najbardziej pozytywne. Gdy mogła z innych zdjąć ciężkie brzemię i nosić je sama, aż w pewnym sensie zniknie lub całkowicie zmaleje, nie będąc w stanie wrócić do swojego poprzedniego żywiciela.
Zdarzało się, że obdarzała ludzi uśmiechami i śmiała się w głos. Nikt jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, że czasem wyciskała z siebie ostatnie soki, by zdobyć się na tę cząstkę pozytywności. Te bywały dla niej momentami o wiele boleśniejsze niż milczenie, niż cisza, którą ceniła ponad wszystko. Uwielbiała wypełniać ją dźwiękami i muzyką, ale najbardziej doceniała samo jej istnienie, ponad wszystko. Zostawała wtedy sam na sam ze swoimi myślami i zmartwieniami, dokładając sobie sprawy bliskich jej osób, by stworzyć z tego jedną grupę spraw, które chciała ze sobą taszczyć. Nie czuła się jednak niczym obarczona - dźwiganie tego typu emocji i wydarzeń, odbijających się na niej piętnem, dawały jej siłę do działania i nie pozwalały jej się poddać ani zapomnieć, kim jest. I po co jest.
Nigdy nie była dla siebie, zawsze była dla innych. I nigdy nie chciała tego zmienić.