Nie wiedziałam, co się
stało ani jak znalazłam się w tym miejscu. Po prostu w jednej sekundzie
poczułam pod sobą twardą powierzchnię, a gdy zamrugałam, obraz się nie zmienił.
Wtedy już wiedziałam, że zostałam sama w ciemnościach, jak niemalże każdej
nocy. Nie uśmiechało mi się kolejne spędzenie jej w taki sposób, ale nie miałam
wyjścia. Mogłam iść gdzieś przed siebie, ale będąc ślepą, niezbyt daleko bym
zaszła.
Stwierdziłam, że zrobię
to, na co ostatecznie decydowałam się każdej kolejnej podobnie spędzanej nocy –
powspominam dzień. Niby zawsze działo się coś innego, ale coraz częściej zaczęłam
zauważać, że powtarza się wiele rzeczy oraz scen. Momentami nawet doznawałam efektu
déjà vu i
na chwilę traciłam orientację, nie będąc do końca pewną, jaki dziś jest dzień
oraz która godzina. Wszystko jednak szybko wracało do normy i wtedy
uzmysławiałam sobie, że tak po prostu musi być. Coś zawsze się powtórzy, by
mogło wydarzyć się coś całkiem innego, zapoczątkować nowe przeżycia i umożliwić
doznanie nowych wrażeń.
Dzisiejszego dnia nie
wydarzyło się nic szczególnego. Znowu poszłyśmy do parku, leżałyśmy na kocu i
wpatrywałyśmy się w leniwie przesuwające się po niebie obłoki. Potem udałyśmy się
na spacer, ostatecznie dochodząc do tej dobrze mi znanej łąki. Pamiętam, że
kiedyś utonęłam w gęstej trawie i zostałam zapomniana na parę godzin. To było
okropne. Potem jednak nie odstępowano mnie na krok, dzięki czemu od razu
poczułam się lepiej i kompletnie zapomniałam o wcześniejszym wydarzeniu. Pod
wieczór znowu wspólnie wypiłyśmy herbatę, siedząc w domowym ogródku i
rozmawiając o wszystkim, co stało się tego dnia oraz planując, co można by
zrobić w następnym. Przed snem ułożono mnie zaraz obok poduszki, a gdy światło
zgasło, zostałam objęta przez silne ramię. Każdego wieczora przysuwało mnie
blisko mocno bijącego serca, które emanowało przyjemnym ciepłem.
Po paru godzinach
ponownie wracałam do punktu wyjścia, kończąc w ciemnościach i na twardej
powierzchni. Domyśliłam się, że to podłoga, a moje ukochane, bijące źródło ciepła
znajduje się daleko poza zasięgiem. Bywały noce, gdy nie przeszkadzał mi chłód
panujący wokół, ale momentami miałam wrażenie, że dociera do najgłębszych
zakamarków mojego ciała. Wtedy czułam nieprzyjemne ciarki i miałam ochotę
zaszyć się w jakimś kącie, z dala od wszystkich i wszystkiego, najlepiej również
samej siebie, gdyby się dało.
Nie wiedziałam, czemu
tak bardzo potrzebowałam czyjejś bliskości. Zawsze winiłam się za to, że próbowałam
być dobra, za dobra. Dawałam z siebie wszystko nawet tam, gdzie nie do końca było
to koniecznie. Ponieważ czułam, że tak wypada, albo że tak trzeba. Doceniano
mnie lub ignorowano, a ja nigdy nie byłam pewna, jak powinnam radzić sobie z
tymi uczuciami. Cieszyć się czy rozpaczać? U mnie działało to niezdrowym rytmem
– ze skrajności w skrajność. Ciężko było ujrzeć mnie w stanie pomiędzy,
praktycznie w ogóle się to nie zdarzało. Momentami miałam wrażenie, że coś
rozrywa mnie na części od środka i nie umiałam nad tym zapanować. Na początku
próbowałam z tym walczyć, ale ostatecznie postanowiłam, że to moment, który
najzwyczajniej muszę przeczekać.
Nie wiem, czemu
opowiadam ci tę historię. Dosyć skomplikowana, nie sądzisz? Bardziej jednak
ciekawi mnie, kim dla ciebie jestem. Spróbuj zgadnąć albo rozpatrzyć kilka
opcji. Jak mnie znajdziesz, podziel się pomysłami. Powiem ci, czy masz rację.
Tymczasem trzymaj się światła – dzięki niemu gdziekolwiek zajdziesz. Ciemność
schowaj do kieszeni.