Wpatrywała
się w drzewa kołyszące się na wietrze i zastanawiała, jakim cudem ich ruchy są
tak skoordynowane. Każde z osobna zdawało się perfekcyjnie wyczuwać rytm
towarzysza, jak gdyby będąc w stanie przewidzieć kolejne posunięcie. Korony
łagodnie chwytały promienie słoneczne, a błyszczące liście delikatnie puszczały
oczka do każdej obserwującej ich istoty – nie, by oślepić i zniechęcić, a
raczej po to, by zachęcić do dalszego spoglądania i, być może, bliższego
kontaktu. Mieniły się różnymi kolorami, od jasnych do ciemnych, i zdawały się perfekcyjnie wtapiać
w tło – każdy z nich był jednak odrębną jednostką na tle innych, podobnych.
Mogły to dostrzec tylko sprytne, uważne oczy, skupiające się na detalach.
Uwielbiała
spędzać czas na świeżym powietrzu, nie myśląc o zmartwieniach dnia
poprzedniego, aktualnego lub przyszłego. Nieczęsto pozwalała sobie na tego
rodzaju odpoczynek - zazwyczaj znajdowała się w pętli wydarzeń i mniejszych lub
większych nieszczęść, jakie towarzyszyły jej lub bliskim jej osobom. Nie umiała
czerpać przyjemności z siedzenia, patrzenia czy słuchania, gdy wiedziała, że
coś na nią czeka, że nadal ma zadania do wykonania. Zdarzały się jednak takie
dni, kiedy była w stanie choć na chwilę odciąć się od świata rzeczywistego i
uciec do tego, który znajdował się jednocześnie tak blisko i tak daleko.
Każdego
dnia budziła się z innym uczuciem, które po jakimś czasie się powtarzały lub
przeplatały. Nigdy jednak nie doświadczyła tego samego parę dni z rzędu -
zawsze jakoś się mijały lub zastępowały, wskakiwały sprytnie na swoje miejsca,
byle tylko nie dać jej poczucia stabilności czy kontroli. Choć wiedziała, że
dopiero wydarzenia z dnia zdecydują o tym, jaki ostatecznie będzie i co o nim
pomyśli przed snem, to i tak nastawiała
się zaraz po tym, jak otwierała oczy. Dopiero po dłuższym czasie dochodziło do
niej prawdziwe znaczenie emocji, jakie objawiały się w jej głowie i sercu - z
którymi chciała lub musiała się zmierzyć, i tych, które dopiero czekały na
odkrycie przez jej osobę.
Wierzyła
w siebie stosunkowo rzadko, jako że nigdy nie robiła wielu korzystnych rzeczy,
a raczej mniejsze, przynoszące rezultaty jedynie na krótszą metę. Ludzie często
jej zaprzeczali, próbując uświadomić, że praktycznie w ogóle nie skupia się na
sobie, a na wszystkim i wszystkich innych wokół, oddając im siebie po trosze.
Momentami bała się, że mogą mieć rację, że kiedyś w końcu dojdzie do niej znaczenie ich słów,
lecz wtedy będzie za późno, by odzyskać siebie w jakimkolwiek stopniu. Jednak z
drugiej strony wiedziała, że taka jest kolej rzeczy – oddaje siebie ludziom po
to, by być w stanie się czymś wypełnić. Satysfakcją, szczęściem, czasem również
zmęczeniem i zmartwieniem. Nie postrzegała tego jednak jako złych czy
szkodliwych wyników jej działań – te właśnie były dla niej najbardziej
pozytywne. Gdy mogła z innych zdjąć ciężkie brzemię i nosić je sama, aż w
pewnym sensie zniknie lub całkowicie zmaleje, nie będąc w stanie wrócić do
swojego poprzedniego żywiciela.
Zdarzało
się, że obdarzała ludzi uśmiechami i śmiała się w głos. Nikt jednak nie zdawał
sobie sprawy z tego, że czasem wyciskała z siebie ostatnie soki, by zdobyć się
na tę cząstkę pozytywności. Te bywały dla niej momentami o wiele boleśniejsze
niż milczenie, niż cisza, którą ceniła ponad wszystko. Uwielbiała wypełniać ją
dźwiękami i muzyką, ale najbardziej doceniała samo jej istnienie, ponad
wszystko. Zostawała wtedy sam na sam ze swoimi myślami i zmartwieniami,
dokładając sobie sprawy bliskich jej osób, by stworzyć z tego jedną grupę
spraw, które chciała ze sobą taszczyć. Nie czuła się jednak niczym obarczona - dźwiganie
tego typu emocji i wydarzeń, odbijających się na niej piętnem, dawały jej siłę
do działania i nie pozwalały jej się poddać ani zapomnieć, kim jest. I po co
jest.
Nigdy
nie była dla siebie, zawsze była dla innych. I nigdy nie chciała tego zmienić.