Lot

Z oddali dało się słyszeć odgłos machania skrzydłami. Nie były to jednak byle jakie skrzydła, a ogromne, z rozpiętością liczoną raczej w kilometrach. Dziewczyna zamrugała oczami, uświadamiając sobie, że zasnęła w trakcie podróży, i zaczęła namierzać źródło dźwięku. Gdy rozejrzała się wokół, zobaczyła jaskrawe światło, które zdawało się zalewać każdy skrawek przestrzeni. Nie było w nim jednak nic oślepiającego czy sprawiającego ból, a wręcz odwrotnie – im dłużej starała się dostrzec w otoczeniu jakieś kształty czy zarysy, tym lepiej się czuła, jak gdyby jej ciało ogarniał błogi stan.

Mrugając co chwilę, podparła się ręką, by móc podnieść się do pozycji siedzącej. Poczuła, że lekko kręci jej się w głowie, ale bardziej zdziwiła ją powierzchnia, której dotknęła skórą. Leżąc na niej twarzą, zdawała się tego nie odczuwać, jak gdyby dryfowała w powietrzu, ale po mocniejszym oparciu wnętrza dłoni uświadomiła sobie, że czuje coś miękkiego, wręcz gąbczastego, co mogłoby lada moment pęknąć pod jej dotykiem. Pomimo iż wydawała się delikatna, sprawdziła wytrzymałość powierzchni, mocniej dociskając do niej dłoń. Ta wytrzymała nacisk i pozwoliła dziewczynie oprzeć się i ostatecznie podnieść do pozycji siedzącej.

Poczuła podmuch chłodnego wiatru na policzku i spojrzała za siebie. Ujrzała źródło światła w postaci ogromnej kropki, z której rozlewały się połacie jasności – coś na kształt słońca, ale takiego, w które dało się spojrzeć i wpatrywać bez możliwości utraty wzroku. Nagle coś przesłoniło jej widok – ogromna płetwa, złożona z dwóch mniejszych złączonych pośrodku. Uniosła się majestatycznie, po czym powoli zaczęła opadać. Dziewczyna doznała ogromnego szoku i poczuła, jak przyspieszyło jej serce. Jak uderzona gromem podniosła się do pozycji stojącej i gwałtownie spojrzała na dół, by po chwili szybko odsunąć się od krawędzi ze strachu przed spadnięciem. Pod sobą zobaczyła pustą przestrzeń, wypełnioną tym samym jasnym światłem, które rozlewało się wszędzie wokół. W oddali majaczyły jednak jakieś kształty.

Gdy trochę się do nich przybliżyli, ujrzała, że są to ogołocone z liści drzewa. Wyrastały z suchej gleby pokrytej śniegiem, która unosiła się w powietrzu, coś jakby kawałki planety. Próbując złączyć wszystko w logiczną całość w swojej głowie, poczuła, że lekko traci zmysły. Niemożliwe było, aby znalazła się w takim położeniu, a jednak wszystkie doznania sensoryczne nie były iluzją. Dotykała dziwnej powierzchni, czuła wiatr na skórze. Postanowiła zidentyfikować obiekt unoszący ją w powietrzu, więc postąpiła kilka kroków przed siebie i uważniej przyjrzała się kształtowi. Po krótkich oględzinach była w stanie stwierdzić, że jest to płetwal, ale przez słabą znajomość biologii nie była w stanie zidentyfikować jego pełnej nazwy gatunkowej. Wiedziała jednak, jak wyglądają te ssaki, bo kojarzyła je z różnych dzieł.

Żałowała, że nie może spojrzeć mu w oko – w oczy fizycznie nie dałaby rady, ale chciała móc nawiązać kontakt wzrokowy, choć z częścią walenia, by dowiedzieć się czegokolwiek o swoim aktualnym położeniu. Kto wie – skoro obudziła się na latającym ogromnym ssaku, może w tej krainie da się także nawiązać z nimi kontakt? Kucnęła i położyła wnętrza dłoni na powierzchni jego skóry, po czym zaczęła lekko ją gładzić i cicho nucić melodię, którą często przed spaniem nuciła jej mama, jak była młodsza. Nie wiedziała, czemu to zrobiła, ale czuła, że powinna i że jest to odpowiednia chwila. Po chwili usłyszała narastający dźwięk, coś na kształt długiego przeciągłego wycia. Doszła do wniosku, że to pewnie ten słynny śpiew waleni i zaczęła wsłuchiwać się w niego, chłonąc każdą nutę. Spodziewała się donośnego, ogłuszającego dźwięku, a do jej uszu docierała przyjemna, wręcz uspokajająca melodia, która hipnotyzowała od pierwszej sekundy i wprowadzała w trans. Dziewczyna zamknęła oczy, nadal gładząc dłońmi skórę płetwala.

Wtem poczuła lekkie szarpnięcie, które zmusiło ją do otwarcia oczu. Zobaczyła, że martwy las zbliża się do nich coraz bardziej. Zniżali się, ale czemu? Czyżby jej zachowanie dało jakiś sygnał do obniżenia lotu lub lądowania? Spodziewała się mocniejszego szarpnięcia z kolejną chwilą, ale ssak poruszał się w powietrzu lekko i zwiewnie, jak gdyby był ogromnym motylem stworzonym z kartek papieru, a nie ważył tysiące kilogramów. Waleń zdawał się machać płetwami z gracją i wprawą niejednego tancerza baletowego, falując przy tym delikatnie swoim ciałem i umiejętnie obniżając wysokość. Dziewczyna mogłaby przysiąc, że płetwal jest przykrywką dla ogromnego samolotu, który znajduje się pod jego skórą, prowadzony przez doświadczonych pilotów. Nic jednak nie wskazywało na żadną mechanikę – wszystkim kierowała natura.

Gdy dotknęli popękanych skał, dało się odczuć lekkie szarpnięcie przy lądowaniu, ale nie mocniejsze niż jak przy hamowaniu auta. Dziewczyna była pod ogromnym wrażeniem lekkości tak wielkiego stworzenia. Uśmiechnęła się pod nosem i pogłaskała je raz jeszcze, na co ssak odpowiedział swoją pieśnią. Zaczęła szukać zejścia na dół, ale nie zlokalizowała niczego, co mogłoby jej pomóc w opuszczeniu grzbietu walenia. Postanowiła więc, że będzie musiała się zsunąć po jego boku, bo zeskoczenie mogłoby skończyć się śmiercią. Przysunęła się bliżej jednej krawędzi i kucnęła, po czym mocno złapała się dłońmi za gąbczastą skórę. Powoli zaczepiała stopy coraz niżej i niżej, stawiając je pod kątem i świadomie zostawiając sobie pole do manewru, po czym zaczęła schodzić także dłońmi, trzymając równe tempo.

Ostatecznie dotknęła twardej powierzchni i poczuła wyżłobienia pod stopami. Z góry nie wydawały się takie duże, ale gdyby znalazła się kawałek dalej, wpadłaby do jednego. Jakim cudem te drzewa wyrastają spomiędzy nich? Czyżby czerpały wartości odżywcze z powietrza? Zastanawianie się nad tym i tak mijało się z celem, biorąc pod uwagę, jak się tu znalazła, skupiła się więc z powrotem na płetwalu. Zlokalizowała jego oko i podeszła bliżej, uważając na wyżłobienia pod stopami. Ostrożnie stawiała kroki, aż znalazła się przy ogromnym błękitnym owalu pokrytym grubą błoną, która poruszyła się, gdy tylko dziewczyna znalazła się dostatecznie blisko. Widząc to, mrugnęła powoli w odpowiedzi, wpatrując się intensywnie w oko ssaka. Dostrzegła w nim łagodność i spokój, jak gdyby zwierzę faktycznie chciało się z nią porozumieć i przekazać konkretną wiadomość. Wystawiła powoli ręce i pogładziła delikatnie jego skórę, nucąc znów poprzednią melodię. Płetwal w odpowiedzi zaśpiewał swoją, po czym powoli do niej mrugnął, pokrywając wcześniej oko warstwą przezroczystej błony. Dziewczyna wpatrzyła się w błękitną przestrzeń i dała się jej pochłonąć w całości.

 

 Inspiracja: obraz „I5” – Rafał Masiulaniec


Symulacja

 

To błędne pojęcie, które zakłada, że każda młoda osoba dopiero planuje swoje życie. I szok, gdy okazuje się, że ktoś ma już wszystko ustalone; wie gdzie zamieszka, kiedy weźmie ślub, ile będzie mieć dzieci. Ta maniera, która powoduje, że z automatu mówisz dzień dobry, pomimo iż jest wieczór, ponieważ dzień dobry brzmi naturalniej i milej. Ten moment, gdy wolisz milczeć i przełknąć słowa cisnące się na język zamiast dać im ujście, bo wolisz życie bez niepotrzebnych konfliktów. Gdy idziesz chodnikiem i liczysz mijane płytki, zwracając uwagę na wgłębienia pomiędzy nimi, wyobrażając sobie proces ich powstawania. Gdy przechodzisz przez pasy i stawiasz kroki tylko na białych lub czarnych, bo te drugie są niebezpieczne. Gdy podczas jazdy pociągiem widzisz stado biegnących saren i przypominasz sobie, że natura naprawdę jest piękna. Gdy pociąg mija połamane drzewo i oczami wyobraźni widzisz, że można przy nim zrobić ciekawe zdjęcie z dobrego ujęcia. Jak kroczysz ciemną ulicą ze słuchawkami w uszach i jest Ci trochę obojętne czy ktoś za Tobą idzie. Kiedyś odbywało się to w kompletnej ciszy ze względu na własne bezpieczeństwo. To uczucie, gdy stajesz przed lustrem i patrzysz sobie w oczy, a potem mówisz komplement, szczery, od serca. Albo jak idziesz zrobić sobie herbatę, ale zaparzona woda zdąży wystygnąć do momentu, aż chcesz jej użyć, ponieważ taniec i jego obserwacja w odbiciu piekarnika są o wiele ciekawsze, żywsze, dają Ci poczucie pełności i szczęścia. Gdy obserwujesz swoje włosy poruszające się w rytm muzyki i falujące dziko za Twoimi plecami, jak gdyby chowały się i ukazywały wtedy, kiedy sądzą, że jest ich moment. Tak jak aktorzy na scenie, którzy jednocześnie odgrywają swoje role i tworzą teatr wewnątrz teatru. Mówią swoje kwestie, naśladując istniejącą już sztukę, ale widzisz w tym siebie i czujesz całym organizmem, że rozumiesz, do czego piją. Gdy próbujesz zebrać myśli po ciężkim dniu i nienawidzisz siedzieć w ciszy, która – o zgrozo – pozwoliłaby Ci w pełni je ułożyć i uspokoić, ale jednocześnie to jest ostatnie czego pragniesz, bo funkcjonujesz idealnie w chaosie i nie umiesz przebywać ze sobą sam na sam. Gdy czujesz, że zbiera się w Tobie bliżej nieokreślone napięcie, ale nie umiesz znaleźć dla niego żadnego ujścia. Chcesz płakać, ale z drugiej strony Twoja głowa i ciało mówią Ci, że to jeszcze nie ten moment. Że to nieodpowiednia piosenka. Dopiero do tej trzeciej jesteś w stanie poczuć coś więcej, bo to ta wyjątkowa, przy której możesz czuć emocje rozłożone na całym spektrum, i ona magicznie zapisuje się w Twojej głowie na tej nieistniejącej playliście do „tych” piosenek. Gdy ktoś stawia przed Tobą wyzwanie, któremu chcesz sprostać i mówisz sobie, że dasz radę, tylko po to, by okazało się, że prowadzisz wewnętrzną walkę i jednocześnie chcesz i nie chcesz jej wygrać. Ale druga strona nie może być lepsza, nie możesz okazać słabości. Inni nie mogą źle o Tobie myśleć, ponieważ mają już konkretny obraz Ciebie w głowie i postrzegają Cię w dany sposób, co było konsekwentnie budowane od wielu dni, tygodni, miesięcy, lat. Gdy ktoś motywuje Cię do wyjścia ze strefy komfortu i zmiany w inną, prawdziwą wersją siebie. Takiej, która będzie mówiła co myśli i czuje, a nie takiej, która pokaże innym to co chcą zobaczyć i powie to, co chcą usłyszeć. Która jest gotowa zderzać się z innym zdaniem i bronić swojego, nawet tego popartego słabymi argumentami, ale jednak własnymi. Gdy ostatecznie postanawiasz wyjść ze swojej skorupy i skosztować tego przed czym prościej było uciec „dla własnego bezpieczeństwa” i z poczucia winy, a życie Cię weryfikuje i pokazuje, że to pierwotne rozwiązanie było tym prawidłowym. Bycie otwartym to klucz do wszystkiego, tak teraz wszyscy lubią mówić. Co, jeśli chcesz pozostać zamkniętym? Co wtedy? Czy istnieje jakiś klucz do tych drzwi? Czy jest sens go szukać?