Biała róża

Nad ziemią unosiła się gęsta mgła. Gdzieniegdzie dało się zauważyć szare płyty nagrobne ozdobione starymi zdjęciami i cytatami. Nie były one jednak zbyt dobrze widoczne z daleka, ponieważ zalegał na nich kurz i pył, którego nikt od dawna nie uprzątnął. Wszystko praktycznie zlewało się z tłem i ciężko było cokolwiek dostrzec z większej odległości. Ozdoby widoczne były jedynie dla wprawnego oka oraz osób, które wiedziały o istnieniu tego miejsca.
Jedną z nich była mała dziewczynka, która spokojnym krokiem przemieszczała się po placu, a właściwie cmentarzu. Nie dało się jednoznacznie określić, czym dokładnie było to miejsce – dla każdej osoby zdającej sobie sprawę z jego istnienia znaczyło całkiem co innego. Jedni spotykali się tu ze swoimi bliskimi, ucztując, rozmawiając i śmiejąc się wniebogłosy, zupełnie nie przejmując się faktem, że znajdują się w miejscu, które dla innych może być poważne. Byli albowiem tacy, którzy stali nad grobami ze łzami w oczach i wspominali dawne czasy, gdy jeszcze mogli spotkać się z bliskimi we wspólnym gronie, wśród żywych.
Dziewczynka szła, a mgła zdawała się rozstępować przed nią na boki. Miała na sobie zwiewną, stalową sukienkę na cienkich ramiączkach, która sięgała jej za kolana, a na nogach czarne baletki. W jej białe włosy wpięte były popielate kwiatki, które wyraźnie odznaczały się na tle jasnych, niemalże rażących kosmyków. W dłoniach ozdobionych krótkimi ciemnymi rękawiczkami trzymała dwie białe róże, które symbolizowały czystość i pokój – coś, na co dziewczynka zawsze starała się zwracać uwagę. Od urodzenia wpajano jej, że ludzie opanowani są lepiej postrzegani przez innych, a zachowanie czystości ducha i ciała jest rzeczą niezwykle ważną. W głowie nadal miała słowa matki „Dziel się swoim dobrem z każdym, albowiem wszystkie istoty w pełni na nie zasługują”.
Gdy usłyszała je po raz pierwszy, nie była pewna, czy dobrze zrozumiała ich sens. Ojciec często przestrzegał ją przed niebezpieczeństwami czającymi się wszędzie wokół, przez co w końcu zaczęła bać się świata i obawiać przyszłości. Potem jednak matka wyjaśniła córce znaczenie swych słów i wyraźnie ją uspokoiła. Od tamtego czasu dziewczynka starała się patrzeć na wszystko bardziej przychylnie.
Dzisiaj w końcu nadszedł Dzień Pamięci. Wszyscy mieli zebrać się na cmentarzu, na który ona przyszła o wiele wcześniej, by móc spędzić z bliskimi więcej czasu. Kroczyła powoli, kurczowo ściskając przed sobą dwie białe róże i kierując się w stronę grobów swoich rodziców. Gdy w końcu je ujrzała, poczuła falę chłodu, która zaczęła zalewać jej ciało. Mimo dziwnych, niewytłumaczalnych dreszczy, które przebiegły dziewczynce po karku, nie zatrzymała się. Z każdym kolejnym krokiem zbliżała się do nich coraz bardziej. Już widziała maleńkie ogniki ułożone w dwa serca i unoszące się nad grobami. Przez chwilę nie potrafiła oderwać od nich wzroku, ale w końcu z powrotem spojrzała na ścieżkę.
Z każdym dniem odczuwała coraz większą tęsknotę, a niekiedy zdarzało jej się nawet żalić samej sobie. Nie miała nikogo, komu mogłaby się zwierzyć ze wszystkich rozbudzonych w niej uczuć – była zdana wyłącznie na siebie. Często prowadziła konwersacje, w których mówiła i słuchała jednocześnie, i nie sądziła, by było to dziwne lub niezrozumiałe. Ludzie często patrzyli na nią jak na obłąkaną, ale ona nie przejmowała się nimi ani trochę.
Podeszła do grobów i spojrzała na miejsce spoczynku matki, a po chwili ojca. Poczuła zbierające się w oczach łzy i szybko je zamknęła. Owionął ją chłodny wietrzyk, ale mimo tego poczuła ciepłą dłoń na swoich plecach. Odwróciła się zlękniona i ujrzała niewyraźną postać matki, która uśmiechała się do niej łagodnie. Kobieta odgarnęła z jej twarzy kosmyki włosów i założyła je za ucho, a z oczu dziewczynki powoli wypłynęły zebrane w nich wcześniej łzy. Obok matki szybko pojawił się ojciec, który również zdawał się lekko rozmywać w powietrzu. Postacie wyglądały jak hologramy, ale miały możliwość nawiązania fizycznego kontaktu z tymi, dla których tu przyszły. Na tym polegała magia Dnia Pamięci.
Cmentarz był otwierany na jeden dzień w roku, przez wszystkie pozostałe pozostawał zamknięty i nikt nie miał na niego wstępu – zarówno dusze zmarłych, jak i istoty żywe. Dlatego ludzie starali się wykorzystać go maksymalnie, ponieważ wiedzieli, że czas przecieknie im przez palce i nie będą mogli go ponownie wykorzystać. Z każdym kolejnym rokiem byli coraz starsi i za niedługo oni również mogli odejść, więc woleli spędzić swoje ostatnie chwile z tymi, na których im najbardziej zależało.
Dziewczynka patrzyła zaszklonymi oczami na swoich rodziców i nie potrafiła uwierzyć, że stali przed nią w całej okazałości. Spotkała się z nimi po raz pierwszy, ponieważ opuścili ją dosyć niedawno. Nadal jednak ciężko było jej się pogodzić z tą sytuacją i wielkim szokiem był dla niej fakt, że mogą obcować z nią, jak gdyby byli z krwi i kości. Tak bardzo tęskniła za ciepłem, które towarzyszyło jej za każdym razem, gdy wspólnie spędzali czas, że teraz odczuła je z niemalże podwojoną siłą. W jednej chwili jej ciało zalała fala gorąca, a łzy puściły się z oczu jak szalone. Starała się je ocierać, ale co chwilę wypływały nowe.
- W porządku, skarbie – usłyszała z oddali ciepły głos matki i spojrzały sobie w oczy. Miała wrażenie, że kobieta znajduje się kilka, jak nie kilkanaście, metrów od niej. Nie słyszała jej tak wyraźnie, jak powinna, chociaż ogromnie tego pragnęła.
- Jesteśmy tu dla ciebie – dodał ojciec i dziewczynka wlepiła w niego swoje zaszklone oczy. Po raz kolejny zdziwiła się, że mężczyzna stał zaraz obok, ponieważ usłyszała go z o wiele większej odległości.
- Coś się stało, skarbie?
Dziewczynka spojrzała na matkę i zobaczyła, że jej postać powoli zaczyna się rozmywać w powietrzu.
- Córeczko, coś wyraźnie jest nie tak – zauważył ojciec i spojrzał na nią bardziej surowym wzrokiem. Od razu przypomniał jej się dzień, w którym zgubiła jego jedyną książkę, na którą bardzo długo zbierał zarobione pieniądze. Czasami ledwo starczało im funduszy na utrzymanie, ale kiedy mogli, sprawiali sobie lub córce mały prezent od serca. Nie zdarzało się to zbyt często, ale dziewczynka nigdy nie czuła się przez to gorzej, zawsze potrafiła docenić to, co dla niej robili.
Tamtego dnia ojciec mocno się zdenerwował, ale nie krzyczał na nią ani nie przeklinał. Potrafił trzymać nerwy na wodzy, był z natury opanowanym człowiekiem. Przez kilka dłuższych chwil dziewczynka po prostu wpatrywała się w jego chłodne oczy, którymi zdawał się wwiercać w jej ciało z niemalże fizyczną siłą. Wtedy nie potrafiła oderwać wzroku, ponieważ coś ją w nich zaciekawiło, lecz teraz, gdy pomyślała o tamtym widoku, po ciele przechodziły jej ciarki. Spojrzenie ojca tym razem było w jakimś stopniu podobne do tego z pamiętnego dnia.
- Ja… nie potrafię w was uwierzyć – wyjąkała cichutko i spuściła głowę.
- W takim razie będziemy musieli się pożegnać – odparła smutno matka. Tym razem dziewczynce ledwo udało się usłyszeć jakikolwiek głos. Podniosła swoje zaszklone oczy na zmartwioną twarz matki.
- Czemu?
- Wiara jest jedynym, co nas przy tobie trzyma, słonko. Wszyscy teraz wyraźnie czujemy, że ci jej brak – wyjaśniła kobieta i wyciągnęła dłoń w stronę dziewczynki. Ta szybko podała rodzicom białe róże, które dla nich przyniosła. Wzięli je i uśmiechnęli się pocieszająco.
- Ja… ja nie wiem, czemu się tak dzieje. Po prostu… za bardzo za wami tęsknię i to wszystko jest dla mnie zbyt nierealne, by mogło dziać się naprawdę – wyjąkała i poczuła, że po policzkach spłynęły jej kolejne łzy.
- Czasami wiara przychodzi sama, ale są momenty, w których trzeba się nauczyć jej używać – odparła spokojnym głosem matka i pogłaskała córkę po głowie. Dziewczynka odczuła jednak tylko muśnięcie powietrza, poprzednie ciepło znikło niemalże całkowicie.
- Zobaczymy się za rok, myszko – odezwał się ojciec i wystawił ramiona, klękając przed córką. Szybko w nie wpadła, ale nie napotkała chudej sylwetki taty, a znów jedynie chłodne powietrze. Wyobraziła sobie, że naprawdę ją obejmuje i trochę pomogło. Poczuła kolejne muśnięcie i uświadomiła sobie, że pewnie dołączyła do nich matka. Spojrzała ukradkiem w bok i zobaczyła, że z oczu kobiety również płynęły łzy. Cała jej sylwetka znikła niemalże całkowicie, ale łzy zdawały się świecić jak diamenty – nie dało się ich przeoczyć. Odsunęli się od siebie i dziewczynka uświadomiła sobie, że płacze każde z nich. Nigdy nie widziała swojego taty w chwili słabości, więc było to dla niej tym bardziej szokujące.
- Dziękujemy za twoje dobre dary. Masz wielkie serduszko, wiesz o tym? – zagaiła mama, ocierając łzę z oka i siląc się na ciepły uśmiech. Ciężko było jej zachować spokój ducha, mając świadomość, że za chwilę znów rozstaną się na cały kolejny rok.
- Niewystarczająco, by móc was tam dzisiaj zmieścić – odparła cicho dziewczynka i pociągnęła nosem. – Mam nadzieję, że chociaż one będą wam o mnie przypominać – dodała, wskazując na róże, które trzymali w ledwo widocznych dłoniach.
- Nie zamierzamy nigdy o tobie zapomnieć – powiedział łagodnie tato. – Skąd w ogóle taki pomysł, córciu?
- Ja… nie wiem. – Pokręciła głową. – Po prostu żałuję, że nie jestem taka dobra jak wy.
- Jesteś, ale na swój sposób – odparła szybko matka i odgarnęła jej włosy z czoła, a przynajmniej próbowała, ponieważ nie mogła już dotknąć córki. Wyraźnie posmutniała i zabrała dłoń.
- Przepraszam, że was zawiodłam. – Dziewczynka klęknęła przed rodzicami i schowała twarz w dłoniach. Oni wymienili przygnębione, ale jednocześnie współczujące spojrzenia, po czym schylili się i po kolei ucałowali córkę w czubek głowy.
- No już, mała, spójrz na nas – polecił ojciec spokojnym tonem i dziewczynka szybko otarła łzy, po czym wstała i wpatrzyła się w ich niemalże przezroczyste sylwetki.
- Niestety musimy już iść, słonko – oznajmiła mama. – Chcemy, żebyś wiedziała, że nic, co się dzisiaj wydarzyło, nie jest w najmniejszej kwestii twoją winą. Kochamy cię i zawsze będziemy o tobie pamiętać. Co roku będziemy tu przychodzić, by móc się spotkać. Mamy nadzieję, że ty również.
- Oczywiście, że tak. – Dziewczynka szybko pokiwała głową. – Kocham was.
Podeszła do przodu i wszyscy szybko się objęli. Nie każdy odczuł to tak jak powinien, ale wyobraźnia często potrafiła zdziałać cuda. Na niej w większej mierze opierało się dzisiejsze spotkanie.
- Dziękujemy za skromne dary. Cieszymy się, że o nich pamiętasz i widzimy, że stosujesz się do wszystkiego, czego cię nauczyliśmy. Jesteśmy z ciebie bardzo dumni – oznajmił ojciec, a dziewczynka pokiwała głową. Szybko jednak w jej oczach na powrót zebrały się łzy. Zobaczyła, że im również.
- Do zobaczenia, córeczko – pożegnała się kobieta i zdobyła na ciepły uśmiech.
- Do zobaczenia, mamo. - Spojrzała na rodzicielkę, po czym przeniosła wzrok na ojca. – Do zobaczenia, tato.
- Żegnaj, skarbie. Pamiętaj, że zawsze mocno będziemy cię kochać – odpowiedział mężczyzna i uśmiechnął się do niej delikatnie. Dziewczynka poczuła w sercu żal, a po jej ciele rozeszła się fala chłodu.
- Kocham was – oznajmiła i obydwoje powoli zaczęli znikać. Jej uwadze nie umknęły jednak dwie jasne łzy, które zdążyły skapnąć z ich policzków, zanim całkowicie rozmyli się w powietrzu. Spojrzała na ziemię i zobaczyła, że w miejscach, których dotknęły, pojawiły się dwie małe kałuże błyszczące jak diamenty.
Dziewczynka kucnęła i zaczęła wpatrywać się w migoczącą powierzchnię, gdy wtem spod ziemi zaczęło coś wyrastać. Po kilku chwilach ujrzała przed sobą dwie białe róże, świecące niemalże oślepiającym blaskiem. Każda znajdowała się naprzeciw jednego grobu, jak gdyby symbolizując miejsce spoczynku każdego z rodziców. Dziewczynka przetarła oczy i szybko zamrugała. Pociągnęła nosem i zobaczyła, że z dłoni skapnęła pojedyncza łza – jej własna. Po chwili pomiędzy dwoma błyszczącymi różami pojawiła się kolejna, jednak mniejsza i wyraźnie bledsza.
Dziewczynka ledwo widocznie uśmiechnęła się pod nosem i wstała. Po raz ostatni przyjrzała się ich wspólnemu dziełu, a następnie odwróciła się i poszła w stronę domu, który był jedną z najtrwalszych pamiątek po jej rodzicach.

Niespokojna

Wszędzie wokół, jak okiem sięgnąć, rozciągała się gęsta zieleń. Miękka ściółka pozwalała zatopić w sobie ciężkie czarne buty przy każdym kolejnym kroku. Na ich materiale zbierały się liście, kawałki gałązek i wiele mało istotnych elementów znajdujących się na ziemi. Podłoże zdawało się zabierać obuwie ze sobą, jakby chcąc je zatrzymać. Gwałtowne ruchy nie pozwalały jednak na ani chwilę wahania.
Dziewczyna kroczyła leśną drogą, stawiając na ziemi pewne i mocne kroki. Jednak z przestrachem rozglądała się dookoła, jak gdyby czegoś się spodziewając. Miała wrażenie, że za drzewami znajdują się obserwujące ją od początku wędrówki postacie, nie spuszczające z niej oczu ani na chwilę, śledzące każdy jej najmniejszy ruch. Tak właściwie nie potrafiła stwierdzić, czy było ich kilka – w niektórych momentach miała wrażenie, że każda z nich ubrana jest identycznie, jak gdyby wszystkie były jedną i tą samą osobą przemieszczającą się razem z nią.
W pewnej chwili spojrzała w górę i uświadomiła sobie, że od jej wyjścia z domu minęło kilka godzin – niebo wyraźnie pociemniało, ale było jeszcze wszystko spokojnie widać. Poczuła gwałtowny wiatr, który rozwiał jej włosy na wszystkie strony naraz i na chwilę straciła widoczność. Szybko je odgarnęła, a po ciele przeszły jej nieprzyjemne ciarki. Objęła się ramionami, ponieważ cienki czarny sweter nie był czymś, co mogło zapewnić jej utrzymanie stałej temperatury ciała. Zastanawiała się nad zabraniem ze sobą dodatkowego odzienia, lecz ostatecznie zrezygnowała.
Gdy jej ciało ponownie owionął chłodny wiatr, spojrzała w kierunku, z którego zdawał się nadciągać i ujrzała czarną postać stojącą do połowy za drzewem i dyskretnie ją obserwującą. Właściwie teraz już ciężko było to nazwać czymś dyskretnym, ponieważ dziewczyna spokojnie ją zauważyła. Szybko również zdała sobie sprawę z faktu, że jej ciało zaczyna drżeć, jak gdyby spojrzenie wwiercało się w nią z fizyczną siłą. Nie zdążyła się jednak wyraźniej przyjrzeć sylwetce, ponieważ ta znikła, rozmywając się w powietrzu. W przeciągu sekundy zmieniła się w czarny pył i uniosła na wietrze, dając mu się porwać w głąb lasu.
Dziewczyna szybko zamrugała, chcąc przywołać postać z powrotem, by móc choć przez chwilę dokładnie jej się przyjrzeć. Miała wrażenie, że dzięki temu szybkiemu rzuceniu okiem udało jej się rozpoznać po sylwetce kogoś, kogo od dawna chciała ujrzeć. Ważną dla niej osobę. Zaczęła rozglądać się wokół, nadal bezskutecznie poszukując zaginionej postaci. Westchnęła cicho i lekko spuściła głowę, ledwo widocznie kręcąc nią na boki. Objęła się ramionami, właściwie bezwiednie, ponieważ nie czuła już żadnego chłodu czy jakiegokolwiek, choćby najmniejszego powiewu wiatru. Zakiełkowało w niej jednak coś, co miała ochotę nazwać żalem, ale sama nie chciała się do tego przyznawać, więc po prostu zignorowała ten fakt.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że wokół niej panuje grobowa cisza. Nie zarejestrowała żadnego dźwięku, kompletnie niczego – śpiewu ptaków, brzęczenia owadów, szeleszczących liści czy wiatru grającego między koronami drzew. Gdy dobrze się skupiła, niemalże słyszała swoje serce odbijające się echem w opustoszałym lesie oraz cichy, ale jednak niezbyt miarowy oddech. To lekko zbiło ją z tropu, ale nie zamierzała wpadać w paranoję.
Szybko zdała sobie również sprawę z tego, że wokół ściemniło się jeszcze bardziej i znów spojrzała w górę. Ujrzała leniwie przesuwające się po niebie chmury i stwierdziła, że ich popielata barwa całkiem dobrze komponuje się z tłem, które powoli zaczynało robić się stalowe. Wtem poczuła jakieś muśnięcie na zewnętrznej stronie dłoni, która bezwiednie wisiała wzdłuż jej ciała. Miała wrażenie, że ktoś przejechał po niej opuszkiem palca. Gwałtownie odwróciła się do tyłu i zaczęła wpatrywać się w przestrzeń między drzewami, wyraźnie czegoś oczekując. Poczuła, jak serce wali jej młotem w piersi i zdała sobie sprawę z tego, że jej oddech również okropnie przyspieszył. Błądziła wzrokiem po najbliższej okolicy, starając jakoś się uspokoić.
Gdy jednak usłyszała ciche szepty i poczuła czyjś ciepły oddech na policzku, momentalnie stężała. Nie miała odwagi na to, by wykonać jakikolwiek, choćby najmniejszy ruch lub cokolwiek powiedzieć, wydać z siebie najcichszy dźwięk. Chciała w jakiś sposób ograniczyć swoją reakcję i zapanować nad emocjami, które buzowały w niej od kilku chwil. W końcu jednak cicho wciągnęła powietrze w płuca i złapała drżącymi rękoma krawędzie swetra. Poczuła, jak jej buty coraz głębiej zapadają się w leśną ściółkę, a zaraz potem ujrzała, że ktoś idzie w jej stronę. Na razie widziała jedynie zarys postaci, ale przeczuwała, kto to. Mimo wszystko z lekkim przestrachem wykonała delikatny krok w tył i poczuła, że wpadła na coś twardego. Odwróciła się i uświadomiła sobie, że tajemniczym przedmiotem była osoba, której od dawna się tu spodziewała.
Wytrzeszczyła oczy i zakryła usta dłońmi, gdy ujrzała pewny siebie, triumfalny uśmiech i dziko zielone, niemalże kocie oczy, wwiercające się w nią z każdą chwilą coraz mocniej. Jej serce nie chciało zwolnić, oddech również. Wykonała kolejny krok w tył, a postać stojąca przed nią zrobiła dokładnie to samo, lecz w przód.
W jednym momencie dziewczyna poczuła kilka rzeczy naraz – chłód, drgawki i dziwne mrowienie w żołądku. Wszystko wokół stało się jasne tak, że musiała zamknąć oczy, by nie oślepnąć. Gdy powoli zaczęła je otwierać ujrzała, że stoi na chodniku w mieście i patrzy na mijających ją ludzi. Żaden z nich jednak nie zwracał na nią uwagi, jak gdyby nie istniała. Rozejrzała się wokół, by jakoś zorientować się w sytuacji, ale nie miała pojęcia, co się stało ani co tu robiła. Odwróciła się do tyłu i znów otoczyła ją ciemność lasu. Zamrugała szybko i z powrotem obróciła się w drugą stronę, a wtedy ponownie poraziła ją jasność miasta.
Spojrzała w górę i uświadomiła sobie, co daje taki ogromny blask – niebo było całkowicie białe. Przesuwały się po nim co prawda jakieś chmury, ale ledwo dało się dostrzec ich zarysy na tak jasnym tle. Z powrotem przeniosła wzrok na mijających ją ludzi. Po kilku chwilach udało jej się wypatrzeć w tłumie twarz osoby, przez którą się tu znalazła. Szła w jej stronę i ani myślała się zatrzymać. Przez chwilę dziewczyna zastanawiała się nad tym, czy nie powinna usunąć jej się z drogi, ale ostatecznie zdecydowała, że nie wykona żadnego kroku.
W końcu jednak sylwetka wyszła z tłumu i wtedy można było zobaczyć ją w całej okazałości. Nie trwało to jednak zbyt długo, ponieważ z każdą kolejną sekundą była bliżej dziewczyny, która stała w jednym miejscu, jak gdyby przytwierdzona do ziemi. Nie cofnęła się nawet wtedy, gdy postać znalazła się krok przed nią. Dało się dostrzec jej szeroki, pewny siebie uśmiech i lekko zmrużone oczy, jakby badające stojącą przed nią osobę. Ostatecznie jednak postać przeniknęła przez jej ciało.
Dziewczyna poczuła dziwne mrowienie w okolicach żołądka i lekkie mdłości, więc na chwilę zamknęła oczy. Gdy z powrotem je otworzyła, znów znalazła się w lesie. Szybko odwróciła się do tyłu i ujrzała wysokiego chłopaka w czarnym jak noc płaszczu, którego kocie oczy wwiercały się w jej ciało. Lekki podmuch wiatru delikatnie rozruszał jego kasztanowe loki, które zdawały się tańczyć, zachęcone przyjemnym i chłodnym powiewem. Przeniosła wzrok na jego usta i zobaczyła, że nadal ułożone są w kształt dziwnego uśmiechu. W tym ciemniejszym świetle wydawał się nawet straszny i momentami ohydny. Wiedziała jednak, że to nieprawda. On nigdy się tak nie uśmiechał. Przynajmniej nigdy nie widziała, by to robił i nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
Chciała coś powiedzieć i już otworzyła usta, lecz wtem chłopak położył jej dłonie na ramionach i spojrzeli sobie w oczy. Zdążyła jednak zauważyć, że uśmiech spełzł z jego twarzy i zastąpił go grymas będący mieszanką obojętności i znudzenia. Otworzyła szerzej oczy i w tej samej chwili poczuła mocne pchnięcie, po czym jej ciało poleciało w tył.
Krzyknęła i podniosła się do siadu. Po jej skroniach spływały krople potu, a ramiona opierające się na łóżku utrzymywały cały ciężar ciała, które było do połowy przykryte kołdrą. Nie oddychała miarowo i świetnie zdawała sobie z tego sprawę. Położyła dłoń na klatce piersiowej i starała się wyczuć szybkie bicie serca. Całkowicie się na nim skupiła, z powrotem zamykając oczy.
Gdy po chwili je otworzyła, spojrzała na drzwi. Dostrzegła znikające za nimi poły czarnego płaszcza i usłyszała cichy brzęk łańcucha. Przez kilka chwil wpatrywała się w tamto miejsce, ale ostatecznie z powrotem położyła się na plecach i wpatrzyła w sufit. Zamknęła oczy, próbując zapaść w sen, lecz wtem do jej uszu doszedł cichy dźwięk zamykanych drzwi. Westchnęła cicho i delikatnie uśmiechnęła się pod nosem. Mogła spać spokojnie.

Deszcz

Dziewczyna szła chodnikiem i patrzyła pod nogi. Wszędzie wokół szalała ulewa, ale ona zdawała się nie zwracać na nią uwagi. Ręce miała wsadzone w kieszenie czarnego płaszcza, a na głowie kaptur bluzy w tym samym kolorze, spod którego łagodnie opadały jej na klatkę piersiową ciemne blond włosy.
Mimo iż w uszach rozbrzmiewała głośna muzyka, wyraźnie słyszała brzęk swojego łańcucha przyczepionego do spodni oraz ciężkie kroki, które stawiała na chodniku. Wszystko wokół wydawało się być szare i nijakie, ale jej taka pogoda odpowiadała najbardziej ze wszystkich. Uwielbiała wtapiać się w tłum swoim ciemnym strojem - czasami tylko przeszkadzał jej jasny odcień słuchawek dousznych oraz włosy, które również nie umiały zniknąć na tle czarnego odzienia, ale zazwyczaj po prostu to ignorowała.
Co chwilę ukradkiem zerkała na przechodniów. Ujrzała parę stojącą pod dachem jednej z mniejszych kawiarni, obejmującą się i patrzącą z przerażeniem na spadające z nieba krople deszczu. Po drugiej stronie ulicy jej wzrok przykuł mały chłopiec, który wesoło skakał po kałużach w niebieskich kaloszach. Miał na sobie granatowy przeciwdeszczowy płaszcz z kapturem oraz zielony plecak. Dziewczyna zdała sobie sprawę z tego, że dziecko jest jedną z bardziej kolorowych i odznaczających się osób w promieniu kilkuset metrów i lekko uśmiechnęła się pod nosem. Szybko jednak spoważniała – nie przepadała za okazywaniem jakichkolwiek uczuć ani wyrażania siebie tak, by inni mogli cokolwiek zauważyć.
Już miała odwrócić wzrok od chłopca, lecz wtem przejeżdżające auto ochlapało połowę jego ciała, a także kobietę, która zdążyła do niego podbiec – zapewne matkę. Szybko odwróciła wzrok – nie miała ochoty na oglądanie kolejnego teatrzyku, podczas którego ludzie obrażali się na cały świat i przeklinali niebiosa. Reagowała na takie sytuacje przewracaniem oczami, ciągle idąc przed siebie.
W końcu dotarła do miejsca docelowego, które obrała na początku swojego spaceru. Kroczyła teraz dróżką wyłożoną małymi kamieniami, mijając ławki i drzewa. Park opustoszał, wszyscy ludzie poszli szukać schronienia. Ona jednak zdecydowanie wolała otwarte przestrzenie, więc została na dworze. Wybrała jedną, losową ławkę i usiadła na niej. Założyła nogę na nogę i zamknęła oczy, wsłuchując się w muzykę rozbrzmiewającą w słuchawkach. Czuła na całym ciele impet uderzeń kropli deszczu, dzięki którym potrafiła całkowicie się odprężyć. Na chwilę uśmiechnęła się pod nosem, lecz szybko spoważniała.
Wtem coś ją tknęło. Wyczuła obecność innej osoby, kogoś niedaleko niej i otworzyła oczy. Dyskretnie spojrzała w prawo i ujrzała czarną postać siedzącą na drugim końcu ławki. Poza włosami i płcią niczym się od siebie nie różnili. Dziewczyna znała go aż za dobrze. Jego kasztanowe loki, wystające spod kaptura bluzy, przyprawiały ją o ciarki. Od chwili, gdy uświadomiła sobie, kim jest, nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Nie chciała.
Gdy jednak chłopak obrócił się w lewo i ich spojrzenia skrzyżowały się na kilka chwil, dziewczyna poczuła falę zimna, która zaczęła rozlewać się po jej ciele. Deszcz nie sprawił, że dostała dreszczy, nie. To właśnie on był powodem. Nie chciała jednak odwracać wzroku, nie mogła. Miała wrażenie, że trzyma ją jakaś siła, której nie potrafiła się sprzeciwić. Już prawie udało jej się utonąć w jego dziko zielonych tęczówkach, lecz wtem chłopak wyraźnie zacisnął szczękę, jak gdyby zirytowany, po czym gwałtownie wstał z ławki.
Zaczął iść w stronę, z której przyszła dziewczyna, lecz ona nadal siedziała i czekała. Patrzyła przed siebie przez kilka dłuższych chwil, podczas których podziwiała spadające z nieba krople i ich bezgłośne pluski, gdy dotykały powierzchni kałuż.
W końcu podniosła się z ławki i poszła w tę samą stronę, co on. Po kilku sekundach przyspieszyła, uparcie trzymając się myśli, że uda jej się go wypatrzeć pośród ludzi. Gdy doszła z powrotem do centrum miasta, rozejrzała się nerwowo wokół, lecz nigdzie nie udało jej się dostrzec postaci, której niemalże była sobowtórem. Westchnęła cicho i poszła przed siebie, patrząc tylko i wyłącznie pod nogi.

Nietypowy Dzień Matki

Kobietę ze snu wyrwały krzyki i piski. Zamrugała kilka razy i starała się przytomnie spojrzeć na otoczenie, lecz bezskutecznie. Nie miała ochoty wstawać z łóżka, więc tylko przewróciła się na plecy i szczelniej nakryła kołdrą, chociaż i tak było jej za ciepło. Odetchnęła ciężko i spróbowała z powrotem zasnąć, lecz wtem znów usłyszała jakiś pisk. Otworzyła oczy szeroko i odwróciła się w stronę drzwi.
Po chwili do pokoju wpadł syn i mąż, obydwoje przebrani za jej ulubione postacie. Chłopczyk miał na sobie cały czarny strój oraz pelerynę na plecach, a na piersi znak nietoperza w żółtym owalu. Połowę jego twarzy zakrywała równie czarna co strój maska ze szpiczastymi uszami tak, że widać było jedynie jego oczy i dolną część buzi.
Mąż miał na sobie zieloną perukę i fioletowy garnitur. Jego twarz była cała biała, a usta i przedłużenia ich linii krwisto czerwone, na kształt uśmiechu. Całe zagłębienia oczodołów ziały pustką niczym dwie czarne dziury, a w niektórych miejscach na twarzy dało się dostrzec dorysowane zmarszczki oraz specjalnie rozmazany makijaż. Mężczyzna uśmiechał się szeroko.
- Uważaj! – krzyknął chłopczyk i doskoczył do kobiety, zasłaniając ją swoim drobnym ciałem. Szybko podniosła się do siadu i udała przerażenie, po czym uśmiechnęła się rozbawiona.
- Tym razem jej nie obronisz! – krzyknął mężczyzna, po czym głośno i skrzekliwie się zaśmiał. Kobiecie po ciele aż przeszły ciarki, aczkolwiek nadal uśmiechała się ciepło.
- Przekonamy się! – odparł chłopczyk i wyciągnął zza pasa metalowe ostrze w kształcie nietoperza, które skierował w stronę mężczyzny. Tamten wyjął spod marynarki plastikowego kwiatka, z którego po chwili trysnęła woda prosto na twarz chłopca. Mały bohater jęknął cicho i zaczął się kulić, ostatecznie klękając na ziemi. Mężczyzna nachylił się nad nim i odkrył kołdrę, pod którą siedziała kobieta. Wziął ją na ręce, a ona cicho pisnęła i objęła go za szyję, by nie spaść.
- Ha, mówiłem! – krzyknął i pocałował kobietę prosto w usta, zostawiając na nich trochę szminki, którą pożyczył wcześniej z jej kosmetyczki.
- Batmanie, ratuj mnie! - krzyknęła, siląc się na powagę i przerażony głos, ale nadal uśmiechała się szeroko. Nie mogła się powstrzymać.
Wtem chłopczyk podniósł się z ziemi i delikatnie kopnął mężczyznę w kostkę. Tamten odstawił kobietę na ziemię i odwrócił się do syna z szerokim, zawziętym uśmiechem.
- Uciekaj do salonu! - krzyknął chłopiec, a kobieta wybiegła z sypialni. Gdy tylko przekroczyła próg pokoju, stanęła jak wryta, a na jej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech i zdziwienie. Nad stołem wisiała czarna flaga z logo Batmana, a pod nią kartka z napisem:
Dla najlepszej mamy

Przez lampę przewieszone były serpentyny w kolorze fioletowym i zielonym oraz balony w tych samych odcieniach. Na niektórych namalowany był portret ulubionego klauna kobiety z charakterystycznym dla niego wyrazem twarzy. Na łóżku ustawione były maskotki i figurki postaci z całego uniwersum Marvela - przynajmniej te, które mieli w domu, a było ich dużo. Obok leżały poduszki przedstawiające tarczę Kapitana Ameryki oraz generator Iron Mana, a zaraz przy nich lalki z uniwersum DC Comics - głównie Batmana i bliskich mu postaci, ale można było zauważyć również między innymi Supermana. Na stole leżały ciasteczka w kształcie bohaterów z Gwiezdnych Wojen, a właściwie ich głów, oraz Autobotów i Decepticonów - wszystko razem tworzyło coś, czym kobieta żyła od dawna. Świat, w którym zamierzała pozostać na zawsze, tym bardziej, że byli w nim jeszcze jej mąż i syn, których kochała ponad życie.
- Wszystkiego najlepszego, mamo! - głos chłopczyka wyrwał ją z zamyślenia. Mały wpadł do pokoju i rzucił jej się na szyję, a ona podniosła go i przytuliła do siebie z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Dziękuję ci bardzo, mój Mroczny Rycerzu - odpowiedziała, a on nachylił się do niej i delikatnie drapnął wystającym plastikowym nosem z maski, chcąc pocałować ją w policzek. Roześmiała się ciepło i mu ją zdjęła, a wtedy zrobił to ponownie, tym razem bezboleśnie. Poczuła, że ktoś położył jej dłoń na talii i odwróciła się.
- Tobie również dziękuję, mój Agencie Chaosu - oznajmiła i szybko się pocałowali. Mężczyzna objął ja ramionami, a ona przysunęła synka bliżej, by mąż przytulił ich oboje.
O takiej rodzinie marzyła od dawna, niemalże od najmłodszych lat.
No cóż, niektóre marzenia się spełniają, prawda?

Wybór

Szła w ciemności. Kroki stawiała z należytą ostrożnością. Czuła się kompletnie pusta
– wszystkie jej zmysły były całkowicie wyłączone. Nie wiedziała nawet, czy powinna ufać samej sobie – intuicja zazwyczaj prowadziła ją do nieszczęść i spychała na złe drogi.
Wtem ujrzała małe białe światełko. Zaczęła iść w jego stronę, pomimo wszystkich
wizji, które przysuwały do niej złe myśli. Wszyscy zawsze mówili, że nie wolno kierować się w stronę światła, będąc w ciemności, ale ona wolała stosować się do własnych zasad. Szła dzielnie w jego stronę, a ono zwiększało się coraz bardziej z każdą kolejną sekundą. Wpatrywała się w nie i łaknęła tak bardzo, jak gdyby było jej jedyną i ostatnią deską ratunku. Było, ale nie miała ochoty dopuszczać do siebie tej myśli. Nadzieja czaiła się wszędzie wokół, ale ona nie chciała zbyt szybko jej znaleźć. Wiedziała, że na najbardziej wartościowe rzeczy trzeba czekać najdłużej – przychodzą w momencie, w którym najmniej się ich spodziewamy.
Wtem zorientowała się, że mruży oczy i zobaczyła, że wchodzi do wielkiej kuli światła. Wkroczyła we wszechogarniającą biel. Zamknęła powieki, gdy zaczęły piec ją oczy. Nadal szła, teraz jednak szybciej stawiała kroki. Gdy z powrotem spojrzała na świat, miała wrażenie, że oślepła. Nie widziała kompletnie niczego. Znów szła w całkowitej ciemności, po świetle nie było najmniejszego śladu.
Coś ją tknęło i spojrzała w prawo. Mała lampka dawała światło na kawałek powierzchni. Ujrzała dziewczynę siedzącą na ziemi, która trzymała w dłoniach jakąś nitkę. Podeszła do niej i zobaczyła, że krótki odcinek uformowany jest w maleńką pętelkę. Zanim zdążyła zadać pytanie, nieznajoma odezwała się zmęczonym głosem.
- Nie byłam wystarczająco odważna, by się powiesić.
Dziewczyna poczuła ciarki, które przeszły po jej ciele i zamrugała szybko. Nigdy nie wpadłaby na pomysł, że ta cienka pętelka może być mniejszą wersją tej służącej do samobójstw. Spojrzała smutno na dziewczynę, lecz tamta na nią ani na chwilę. Cały czas wpatrywała się w nitkę znajdującą się pomiędzy jej palcami. Co chwilę zaciskała ją wokół jednego z nich i patrzyła na to, jak powoli stawał się biały.
- Też mogłabym tak pięknie wyglądać – oznajmiła cicho i westchnęła ciężko. – Gdybym tylko nie stchórzyła…
Dziewczyna odeszła od nieznajomej, gdy poczuła, że jej ręce zaczynają się trząść. Starała się uspokoić oddech i delikatnie stawiać kroki, ale miała dziwne wrażenie, że wszystko w jej ciele powoli się przesuwa jak mechanizmy jakiegoś urządzenia. Zaczęła po cichu liczyć, by oderwać myśli od tego, co właśnie zobaczyła i usłyszała.
Po chwili znów ujrzała maleńkie światełko, lecz tym razem po lewej stronie. Obróciła się w jego stronę i zobaczyła dziewczynę siedzącą na ziemi - lampka oświetlała jej drobne ciało. Trzymała na wystawionej dłoni kilka kolorowych pastylek i patrzyła na nie obojętnie.
- Chcesz? – spytała nieznajoma i podniosła wzrok na dziewczynę. Miała podkrążone oczy, które zdawały się błądzić od jednego miejsca w drugie, jak gdyby sama nie potrafiła się zdecydować na to, w którą stronę powinna patrzeć. – Może tobie pomogą.
Dziewczyna szybko pokręciła głową.
- Miałam je połknąć, ale nie byłam wystarczająco odważna – przyznała i pokręciła głową zawiedziona, wcześniej powoli ją spuszczając. – Te cukrowe mnie nie zabiją, słodkie nic mi nie zrobią.
Nieznajoma wyciągnęła w jej stronę otwartą dłoń z kolorowymi pastylkami. Uderzyła ją woń słodkiego aromatu i cukru, co spowodowało, że od razu się skrzywiła. Na powrót pokręciła głową i delikatnie odsunęła dłoń siedzącej przed nią dziewczyny, na co tamta pisnęła i rzuciła pastylki w bok. W ciszy dało się słyszeć, jak odbijają się od ziemi i rozkruszają na mniejsze kawałeczki. Dźwięk poniósł się echem po pustce i przez chwilę dudnił w ich głowach.
Dziewczyna odwróciła się od nieznajomej i poszła przed siebie, by jak najszybciej się od niej oddalić. Wszelkie światło zniknęło i znów została sama we wszechogarniającej ciemności. Nie udało jej się nawet doliczyć do dwudziestu, a już po prawej zapaliła się kolejna lampka. Dziewczyna podeszła do niej z ciekawości, chociaż wiedziała, kogo tam zastanie. Siedząca po turecku dziewczyna trzymała w ręce papierowe nożyczki. Blond włosy sięgały jej trochę za uszy, na czubku głowy miała odrosty, a w niektórych miejscach jej fryzura była całkowicie poplątana. Na ziemi wokół niej leżały kosmyki, które wyglądały tak, jak gdyby były promieniami wychodzącymi od słońca. Końcówki obciętych włosów były czarne, przez co zarówno one, jak i całe kosmyki, wydawały się tonąć we wszechogarniającej ciemności.
- Miałam obciąć je całe, ale nie byłam wystarczająco odważna – oznajmiła cicho nieznajoma i podniosła wzrok na dziewczynę. Gdy ta zobaczyła szramy ciągnące się wzdłuż twarzy, poczuła serce bijące jej młotem w piersi. Dopiero potem zagłębiła się w obojętne oczy, które były jakby przesłonięte białą błoną. Zamrugała kilka razy i otworzyła usta ze zdziwienia.
- Miałam przede wszystkim obciąć inne, całkowicie niepotrzebne linie, ale… - Nieznajoma opuściła głowę i pokręciła nią na boki. Dziewczyna spojrzała na jej przedramiona, które były skierowane wewnętrzną stroną do góry i przeszły ją ciarki, gdy na nich również ujrzała szramy. Już prawie się zabliźniły, ale jednak nadal były świetnie widoczne.
Odwróciła się od nieznajomej i pobiegła przed siebie. Wokół niej znów nastała ciemność. Po chwili coś ją tknęło i gwałtownie stanęła. Spojrzała przed siebie i znów zobaczyła to drobne światełko. Odwróciła się jednak w tył i ujrzała trzy nieznajome, które wcześniej minęła. Zdała sobie sprawę z tego, że nie miały ze sobą swoich rekwizytów.
- Na pewno nie chcesz z nami zostać? – zapytała blondynka z krótkimi włosami.
- Możesz odpocząć w dobrym towarzystwie – dodała jej towarzyszka i po tych słowach dziewczyna poczuła słodką woń. Już wiedziała, od czego ona pochodzi.
- Nie musisz tam iść, my ci pomożemy – dopowiedziała trzecia i zgięła białe palce, by dopłynęło jej do nich choć trochę krwi.
Dziewczyna energicznie pokręciła głową i zacisnęła dłonie w pięści. Poczuła, jak się trzęsą i chciała je jakoś uspokoić. Usta zaczęły jej drżeć, a wnętrzności na powrót tańczyć. Odwróciła się i zobaczyła, że biała kula niemalże do nich dotarła. Powiększała się z każdą chwilą, aż w końcu zajęła całe pole widzenia dziewczyny. Zrobiła krok w przód i straciła grunt pod nogami.
Zaczęła piszczeć i spadać w dół. Wszędzie wokół raziła ją biel, od której wkrótce zaczęły boleć ją oczy, więc je zamknęła. Nie przestała jednak wydawać z siebie wysokiego dźwięku. Poczuła jakiś dziwny podmuch, który zaczął pełznąć po jej ciele od góry w dół, odwrotnie do kierunku spadania. Po kilku chwilach miała wrażenie, że unosi się na czymś miękkim.
Otworzyła oczy i uświadomiła sobie, że siedzi na ławce w parku. Nogi miała założone na siebie, czytała książkę. Zasnęła podczas lektury. Wiatr wiał z ogromną siłą i szarpał jej ciemne blond włosy oraz wertował kartki powieści. Dziewczyna spojrzała na ziemię i ujrzała leżącą tam pętelkę, kolorowe pastylki oraz nożyczki z papieru.
Uśmiechnęła się spokojnie i wzniosła oczy ku niebu. Po chwili zaczął padać deszcz. Ciepłe krople wody zmoczyły ją od stóp do głów, książkę również. Rekwizyty jednak zniknęły z jej pola widzenia i nie zobaczyła ich już nigdy.

Beauty

I look at you and feel something
It’s hard to say what it really is
But at least I know that I’ve got a feeling
Isn’t this beautiful itself?