Lina

 

Znasz to uczucie, gdy biegniesz na złamanie karku do celu, z którego nie zdajesz sobie sprawy? Gdy wzywa Cię siła, o której wielkości nie masz pojęcia, ale otacza Cię potrzeba dotarcia do konkretnego miejsca w przestrzeni? Ona też to czuła, ale nie wiedziała, co oznacza. Biegła przed siebie w prostej linii, nie patrząc pod nogi, niemalże wypluwając płuca, jak gdyby gonił ją niewidzialny potwór.

            Regularnymi ruchami rąk próbowała dodać sobie siły i motywacji. Raz, dwa, raz, dwa. Ruszała nimi w jednym rytmie, który wybijały jej uderzające o ziemię stopy. Ziemię? Nie, nie biegła po ziemi. Unosiła się w powietrzu, choć miała świadomość stąpania po czymś twardym. Iluzja. Iluzja zbudowana specjalnie dla niej, by zapewnić jej stabilność i kontrolę. Tyle że ona nie była w stanie kontrolować niczego poza swoim oddechem, na którym i tak trudno było jej się skupić. Otaczała ją mleczna biel, w której można było dostrzec najmniejszy szczegół na odległość kilometra, a pomimo tego jedynym, co widziała, była niekończąca się przestrzeń.

            Wtem poczuła mocne uderzenie w brzuch, jak gdyby ktoś czekał za obłokiem, by wcisnąć z pełnej pety pięść w jej ciało. Nie zgięła się jednak w pół, ponieważ siła kazała jej nieustannie biec. W żołądku zaczął doskwierać jej uciążliwy ból, a do gardła podnosić się kwas. Czuła, jak gdyby miała zwrócić… właśnie, co? Nie jadła przecież od dawna. Nie zdawała sobie sprawy z tego, ile czasu minęło. Biec mogła całe wieki.

Nagle jej ciałem szarpnął spazm i wypluła żółty płat kwiatu, który szybko porwał wiatr, chowając za biegnącą postać. W ustach poczuła gorzki smak i splunęła, przez co zaburzyła rytm biegu. Padła na kolana i zaczęła pluć. Gorzki posmak przerodził się w kwaśny, który momentalnie wstrząsnął jej ciałem i spowodował wymioty. Dziewczyna wyrzuciła z siebie bukiet żółtych tulipanów, który po dotknięciu „podłoża” szybko zamienił się w popiół i przesypał przez białą powierzchnię niczym piasek przez palce. Poczuła, że opuszczają ją siły i dosadnie kaszlnęła. Zamrugała i spojrzała przed siebie. W widoku nie zmieniło się nic poza złotą liną, która zdawała się wyznaczać kierunek jej biegu. Z wcześniejszej perspektywy była kompletnie niedostrzegalna. Nie miała jednak pojęcia, dokąd prowadzi.

            Jej kończyny zmieniły się w watę i całkowicie odmówiły posłuszeństwa. Padła na podłoże jak pokonana zwierzyna i przytuliła policzek do powierzchni, która była jej kompletnie obca. Pod skórą na twarzy wyczuła coś lepkiego, czego wcześniej jej dłonie nie były w stanie zidentyfikować. Podłoże zaczęło robić się coraz miększe i miększe, aż w końcu jej policzek razem z głową wpadły do dziury, jak gdyby jej skóra wyżarła mleczną przestrzeń. Zlękniona uniosła kark i zaczęła czołgać się do przodu, omijając dziurę. Czuła, że jej kończyny ważą tonę, ale posłusznie dały jej się ciągnąć. Z czasem nawet zaczęły z nią współpracować. Poczuła, jak po skroniach cieknie jej pot, a policzki pali żar. Ziemia w dziwnym sensie zaczęła oddawać ciepło, które wcześniej  przejęła od dziewczyny.

            Wydawała rozkazy ciału i umysłowi, które wkrótce przejęły stery i odciążyły ją. Czołganie stało się lżejsze, prostsze, jak gdyby faktycznie unosiła się w powietrzu. Zaczęła wyginać ciało na boki jak wąż i w momencie, gdy ta myśl przebiegła przez jej głowę, poczuła, jak z gardła wymyka się syk. Krzyknęła. Spróbowała podnieść się na klęczki, ale bez powodzenia. Czołgała się więc dalej, tym razem rozczapierzając swoje kończyny jak płaz. Poczuła, że błony między palcami zaczynają się wydłużać i robić lepkie. Potrząsnęła głową i krzyknęła ponownie.

            Jak gdyby za dotknięciem magicznej różdżki, poczuła przypływ siły w mięśniach, więc podniosła się na czworaka, by po chwili kucnąć i stanąć na nogi. Zaczęła iść przed siebie, łapiąc oddech, ale jakaś siła pchnęła ją z powrotem do biegu. Chód zmienił się w trucht, a niewidzialna lina oplatała jej nogi, ciągnąc ciało do przodu i ponaglając. Odwróciła się i ujrzała lecące w jej stronę niebieskie liny. Była święcie przekonana, że są tym, na co wyglądają, dopóki kilka z nich boleśnie nie oplotło jej ciała. Druty zacisnęły się na nogach, brzuchu i klatce piersiowej. Najbardziej w środkowej części tułowia tak, że dziewczyna doznała jak gdyby ponownego uderzenia pięści. Zaczęła łapać hausty powietrza i czuła, jak jej oddech staje się coraz płytszy.

            Do gardła zaczął podnosić się kwas, lecz jednocześnie poczuła coś delikatnego w przełyku chwilę przed tym jak wypluła pąk różowej róży. Gdy ten dotknął podłoża, zaczął rozkładać się i rosnąć. Po chwili dziewczyna wypluła kolejny, ten jednak podrażnił jej gardło. Splunęła i po chwili wyleciał kolejny, wstrząsając jej całym ciałem. Poczuła, jak po jej karku przebiega dreszcz, odczuła w całym ciele ogromny chłód i zaczęła się trząść. Doznała dziwnego uczucia w jamie ustnej, jak gdyby nagle urosły jej zęby. Przejechała po nich językiem i jęknęła. Nadziała się na kolce, które znajdowały się w miejscu jej uzębienia.

Spojrzała na swoje nadgarstki, które zaczęły płonąć ogniem. Z jej gardła wydarł się krzyk bólu, a żyły pod skorą zaczęły ciemnieć, aż stały się czarne. Z impetem przebiły jej skórę i dziewczyna dostrzegła, że zmieniły się w ciernie, które zaczęły oplatać ją w miejsce drutów. Była kompletnie sparaliżowana, odczuwała jednocześnie chłód i żar, a z jej gardła wciąż wydobywał się głośny krzyk. W kącikach oczu zebrały jej się łzy, ale nie umiały wypłynąć, ponieważ momentalnie zaczęły gęstnieć i zmieniać się w smołę. Oczy dziewczyny zaczęły zachodzić dymem, aż w końcu wyleciał on również z jej gardła, z którego po chwili nie było już słychać krzyku.  

Doznania

 

Żywo zielone trawy i łąki tańczące wraz z bladymi polami pokryte zostały w okamgnieniu złotą słoneczną rzeką. Szybko jednak zmieniły się w półmrok okalany przez bladoróżowe prześcieradło, któremu światło dawały resztki złotawej rzeki przebijającej się gdzieniegdzie w tle krajobrazu. Obraz za oknem mijał szybciej, niż ktokolwiek zdążył pomyśleć Co, lecz nawet to nie było tematem rozmyślań. W głowie pulsował ciągle obraz żywego miasta, które jednocześnie przytulało i odpychało. Gdzieniegdzie ruchliwe ulice przywodziły na myśl stare czasy spieszenia się do budynku z kopułą w starym stylu, a w innych miejscach cisza i spokój w centrum miasta były wręcz nienaturalne.

Ciekawie było jednak spojrzeć na tę przestrzeń i doznać tylu przeróżnych emocji, zatrzymując się na konkretnych myślach, wspomnieniach i odczuciach, by za chwilę dać pochłonąć się zwykłej codzienności. Dzieci biegające i piszczące w stadzie gołębi, ludzie spacerujący z kubkami kawy na wynos, pochłonięci głębokimi rozmowami. Dialogi wymieniane między sobą w obcych językach, jednostki poubierane stosownie i niestosownie do pogody. I pomyśleć, że każdy z tych impulsów żyje swoim własnym życiem i ciągnie za sobą własny wagon myśli i doświadczeń od nie wiadomo jak dawna. Wspaniałe.

Jakim cudem kaczki tak łatwo pokonują tak duże odległości, odpychając się w wodzie jedynie swoimi cienkimi błonami na płetwach? Zapewne, gdyby spróbować przeciąć je nożyczkami to poszłyby jak papier. Jednak tak nie robią ludzie, tylko zwyrole, a tych na świecie nie brakuje. Sztucznie stworzony zbiornik wodny zebrał na obrzeżach dużo śmieci, lecz natura nie dawała za wygraną. Gdzieniegdzie pomiędzy nimi wyrastały większe kępki trawy i krzaki, które w połączeniu z różnymi kolorami kwiatów naprawdę przywodziły na myśl dobry słoneczny dzień. Jesień jednak czaiła się tuż za rogiem.

Siedząc w bezruchu, można było szybko zmarznąć, szczególnie pod przykryciem przebywania na świeżym powietrzu. I wcale nie miało znaczenia to, że świeci słońce. Wrzucenie na siebie kurtki nie wiąże się od razu z ostracyzmem, a bardziej z dbaniem o własny komfort w miejscu, które do końca nie umie go zapewnić. Czy jest jednak jakiekolwiek miejsce, które samo z siebie zapewni komfort? To my wybieramy co nas koi, a co rani, jak na nas wpływa i co z tego zapamiętujemy, a co lepiej porzucić. 

Nie warto trzymać się wyuczonych schematów, nawet jeśli sytuacja by od nas tego wymagała. Dopiero jak człowiek znajdzie w sobie przestrzeń na zmiany i ewolucję to żyje naprawdę. Ciągłe usprawnianie i ulepszanie siebie z czasem doprowadzi nas do miejsc, w których nigdy nie śniliśmy się znaleźć. Warto z tego skorzystać.

Lot

Z oddali dało się słyszeć odgłos machania skrzydłami. Nie były to jednak byle jakie skrzydła, a ogromne, z rozpiętością liczoną raczej w kilometrach. Dziewczyna zamrugała oczami, uświadamiając sobie, że zasnęła w trakcie podróży, i zaczęła namierzać źródło dźwięku. Gdy rozejrzała się wokół, zobaczyła jaskrawe światło, które zdawało się zalewać każdy skrawek przestrzeni. Nie było w nim jednak nic oślepiającego czy sprawiającego ból, a wręcz odwrotnie – im dłużej starała się dostrzec w otoczeniu jakieś kształty czy zarysy, tym lepiej się czuła, jak gdyby jej ciało ogarniał błogi stan.

Mrugając co chwilę, podparła się ręką, by móc podnieść się do pozycji siedzącej. Poczuła, że lekko kręci jej się w głowie, ale bardziej zdziwiła ją powierzchnia, której dotknęła skórą. Leżąc na niej twarzą, zdawała się tego nie odczuwać, jak gdyby dryfowała w powietrzu, ale po mocniejszym oparciu wnętrza dłoni uświadomiła sobie, że czuje coś miękkiego, wręcz gąbczastego, co mogłoby lada moment pęknąć pod jej dotykiem. Pomimo iż wydawała się delikatna, sprawdziła wytrzymałość powierzchni, mocniej dociskając do niej dłoń. Ta wytrzymała nacisk i pozwoliła dziewczynie oprzeć się i ostatecznie podnieść do pozycji siedzącej.

Poczuła podmuch chłodnego wiatru na policzku i spojrzała za siebie. Ujrzała źródło światła w postaci ogromnej kropki, z której rozlewały się połacie jasności – coś na kształt słońca, ale takiego, w które dało się spojrzeć i wpatrywać bez możliwości utraty wzroku. Nagle coś przesłoniło jej widok – ogromna płetwa, złożona z dwóch mniejszych złączonych pośrodku. Uniosła się majestatycznie, po czym powoli zaczęła opadać. Dziewczyna doznała ogromnego szoku i poczuła, jak przyspieszyło jej serce. Jak uderzona gromem podniosła się do pozycji stojącej i gwałtownie spojrzała na dół, by po chwili szybko odsunąć się od krawędzi ze strachu przed spadnięciem. Pod sobą zobaczyła pustą przestrzeń, wypełnioną tym samym jasnym światłem, które rozlewało się wszędzie wokół. W oddali majaczyły jednak jakieś kształty.

Gdy trochę się do nich przybliżyli, ujrzała, że są to ogołocone z liści drzewa. Wyrastały z suchej gleby pokrytej śniegiem, która unosiła się w powietrzu, coś jakby kawałki planety. Próbując złączyć wszystko w logiczną całość w swojej głowie, poczuła, że lekko traci zmysły. Niemożliwe było, aby znalazła się w takim położeniu, a jednak wszystkie doznania sensoryczne nie były iluzją. Dotykała dziwnej powierzchni, czuła wiatr na skórze. Postanowiła zidentyfikować obiekt unoszący ją w powietrzu, więc postąpiła kilka kroków przed siebie i uważniej przyjrzała się kształtowi. Po krótkich oględzinach była w stanie stwierdzić, że jest to płetwal, ale przez słabą znajomość biologii nie była w stanie zidentyfikować jego pełnej nazwy gatunkowej. Wiedziała jednak, jak wyglądają te ssaki, bo kojarzyła je z różnych dzieł.

Żałowała, że nie może spojrzeć mu w oko – w oczy fizycznie nie dałaby rady, ale chciała móc nawiązać kontakt wzrokowy, choć z częścią walenia, by dowiedzieć się czegokolwiek o swoim aktualnym położeniu. Kto wie – skoro obudziła się na latającym ogromnym ssaku, może w tej krainie da się także nawiązać z nimi kontakt? Kucnęła i położyła wnętrza dłoni na powierzchni jego skóry, po czym zaczęła lekko ją gładzić i cicho nucić melodię, którą często przed spaniem nuciła jej mama, jak była młodsza. Nie wiedziała, czemu to zrobiła, ale czuła, że powinna i że jest to odpowiednia chwila. Po chwili usłyszała narastający dźwięk, coś na kształt długiego przeciągłego wycia. Doszła do wniosku, że to pewnie ten słynny śpiew waleni i zaczęła wsłuchiwać się w niego, chłonąc każdą nutę. Spodziewała się donośnego, ogłuszającego dźwięku, a do jej uszu docierała przyjemna, wręcz uspokajająca melodia, która hipnotyzowała od pierwszej sekundy i wprowadzała w trans. Dziewczyna zamknęła oczy, nadal gładząc dłońmi skórę płetwala.

Wtem poczuła lekkie szarpnięcie, które zmusiło ją do otwarcia oczu. Zobaczyła, że martwy las zbliża się do nich coraz bardziej. Zniżali się, ale czemu? Czyżby jej zachowanie dało jakiś sygnał do obniżenia lotu lub lądowania? Spodziewała się mocniejszego szarpnięcia z kolejną chwilą, ale ssak poruszał się w powietrzu lekko i zwiewnie, jak gdyby był ogromnym motylem stworzonym z kartek papieru, a nie ważył tysiące kilogramów. Waleń zdawał się machać płetwami z gracją i wprawą niejednego tancerza baletowego, falując przy tym delikatnie swoim ciałem i umiejętnie obniżając wysokość. Dziewczyna mogłaby przysiąc, że płetwal jest przykrywką dla ogromnego samolotu, który znajduje się pod jego skórą, prowadzony przez doświadczonych pilotów. Nic jednak nie wskazywało na żadną mechanikę – wszystkim kierowała natura.

Gdy dotknęli popękanych skał, dało się odczuć lekkie szarpnięcie przy lądowaniu, ale nie mocniejsze niż jak przy hamowaniu auta. Dziewczyna była pod ogromnym wrażeniem lekkości tak wielkiego stworzenia. Uśmiechnęła się pod nosem i pogłaskała je raz jeszcze, na co ssak odpowiedział swoją pieśnią. Zaczęła szukać zejścia na dół, ale nie zlokalizowała niczego, co mogłoby jej pomóc w opuszczeniu grzbietu walenia. Postanowiła więc, że będzie musiała się zsunąć po jego boku, bo zeskoczenie mogłoby skończyć się śmiercią. Przysunęła się bliżej jednej krawędzi i kucnęła, po czym mocno złapała się dłońmi za gąbczastą skórę. Powoli zaczepiała stopy coraz niżej i niżej, stawiając je pod kątem i świadomie zostawiając sobie pole do manewru, po czym zaczęła schodzić także dłońmi, trzymając równe tempo.

Ostatecznie dotknęła twardej powierzchni i poczuła wyżłobienia pod stopami. Z góry nie wydawały się takie duże, ale gdyby znalazła się kawałek dalej, wpadłaby do jednego. Jakim cudem te drzewa wyrastają spomiędzy nich? Czyżby czerpały wartości odżywcze z powietrza? Zastanawianie się nad tym i tak mijało się z celem, biorąc pod uwagę, jak się tu znalazła, skupiła się więc z powrotem na płetwalu. Zlokalizowała jego oko i podeszła bliżej, uważając na wyżłobienia pod stopami. Ostrożnie stawiała kroki, aż znalazła się przy ogromnym błękitnym owalu pokrytym grubą błoną, która poruszyła się, gdy tylko dziewczyna znalazła się dostatecznie blisko. Widząc to, mrugnęła powoli w odpowiedzi, wpatrując się intensywnie w oko ssaka. Dostrzegła w nim łagodność i spokój, jak gdyby zwierzę faktycznie chciało się z nią porozumieć i przekazać konkretną wiadomość. Wystawiła powoli ręce i pogładziła delikatnie jego skórę, nucąc znów poprzednią melodię. Płetwal w odpowiedzi zaśpiewał swoją, po czym powoli do niej mrugnął, pokrywając wcześniej oko warstwą przezroczystej błony. Dziewczyna wpatrzyła się w błękitną przestrzeń i dała się jej pochłonąć w całości.

 

 Inspiracja: obraz „I5” – Rafał Masiulaniec