Cztery ściany i uśmiech

Siedziała pogrążona w mroku. Wszystkie zmysły zdawały się ją zawodzić. Słyszała odległe szepty, ale nie potrafiła dostrzec kompletnie niczego. Czuła, że siedzi na czymś twardym, opierała się o jakąś powierzchnię. Coś naciskało na nią z tyłu i z lewej strony. Przylgnęła do tego dłońmi i poczuła twarde ściany. Naparła na nie, ale nie drgnęły. Oparła się o jedną z nich i westchnęła ciężko.
Otworzyła oczy i wtedy coś szybko przed nimi mignęło. Nie skupiła jednak uwagi na obiekcie, ale lekko wyostrzyła wzrok i starała się dostrzec coś w ciemności. Po chwili oślepiło ją białe, zimne światło. Zmrużyła oczy, by móc zauważyć cokolwiek, lecz po kilku sekundach wokół niej znów zapanował mrok. Zdawał się ją przytłaczać z każdej strony. Była osaczona, skulona w kącie, a na zmysłach nie mogła polegać ani trochę. Czemu w takim razie powinna ufać?

Miała wrażenie, że odpłynęła całkiem, lecz w pewnej chwili znów błysnęło oślepiające światło, wybijając ją z transu, w którym się znajdowała. Zamrugała kilka razy i zdziwiła się, że oczy tak szybko przyzwyczaiły się do panującej wokół zimnej bieli. Rozejrzała się i zauważyła, że znajduje się w małym pokoju. Cztery białe ściany były całkowicie puste, lecz naprzeciw niej coś zaczęło się zmieniać na gładkiej powierzchni. Zauważyła, że tworzy się na niej tafla szkła – formowała się w lustro. Po chwili ujrzała w nim rozmazaną twarz, która wyraźnie się uśmiechała. Gdy obraz się wyostrzył, dziewczyna zapragnęła go nigdy nie zobaczyć.
Ujrzała swoją oszpeconą twarz. Znajdowało się na niej wiele blizn, a usta wykrzywione były w ohydnym uśmiechu jak z horroru. Oczy odbicia zamrugały, a z jej własnych zaczęły płynąć łzy. Poczuła jednak, że dziwnie jej ciążą i spojrzała w dół. Ujrzała spływającą po policzkach czarną maź.
- Ecres endał – powiedziało odbicie i nagle twarz zaczęła formować się w coś innego. Zwinęła się w kłębek i wybuchła, rozpłaszczając się na wszystkich czterech krystalicznie białych ścianach.
- Oc? – spytała dziewczyna i poczuła, jak jej usta się wykrzywiają. Powiedziała kompletnie coś innego niż chciała, odwrócone słowo. - Ejeizd ęis oc?
Usłyszała pisk w swojej czaszce i przyłożyła dłonie do skroni. Nacisnęła na nie, a po chwili głośno wrzasnęła. Jej czarne łzy kapnęły na białą sukienkę, którą miała na sobie. Zaczęły po niej spływać, aż uformowały się w złowieszczy uśmiech. Dopiero co zdążyła to zauważyć, a już poczuła, że coś zaciska się na jej nadgarstkach i stopach. Siła gwałtownie podniosła ją do góry i postawiła na nogi. Dziewczyna szarpała się, ale była okropnie słaba.
Zauważyła, jak plamy ze ścian zaczynają pełznąć w jej stronę, a po chwili wskakują na jej ciało. Poczuła nieprzyjemne łaskotanie, gdy płynęły po niej w górę, aż w końcu dotarły do twarzy. Ujrzała swoje odbicie w lustrze i spostrzegła, że plamy zaczynają wpełzać jej do uszu. Oczy stały się czarnymi dziurami, które patrzyły pusto na swoje odbicie, równie szpetne jak ona sama.
- Ahcurk akat, okłeikuk ałam – powiedziała wbrew sobie i potrząsnęła głową. Wtem jakaś siła usztywniła jej ciało i dziewczyna poczuła, jak zaczynają wbijać się w nią szpilki. Po chwili rzeczywiście je w sobie ujrzała i otworzyła usta, by krzyknąć, ale nie mogła wydobyć z gardła żadnego dźwięku.
- Abałs akat – powiedziała, patrząc wprost na siebie. – Anbord.
Poczuła, że coś zaczęło rosnąć wewnątrz niej, po czym rozpadło się na tysiąc kawałków. Upadła ciężko na ziemię i zamknęła oczy. Zasnęła w bieli.