Iluzja


Zabawa trwała w najlepsze już od paru dobrych godzin. Ludzi nie było wielu, jako że Gospodarz ograniczył się do grona najbliższych mu osób. To jednak nie zmieniało faktu, iż łatwo można się było zgubić w minimalnym tłumie, jaki tworzyli goście, tańcząc na trawniku do muzyki lecącej z głośników. Nikt nie siedział przy stole. Nikt, oprócz dwóch osób.
Ci niespecjalnie mieli ochotę na zabawę. Woleli stonowane klimaty i liczyli na to, że w tym aspekcie zrozumieją zamiary Gospodarza. On jednak w ostatnim momencie całkiem zmienił plan, obracając wszelkie wcześniejsze ustalenia do góry nogami i robiąc coś spontanicznego, na co nigdy, jak sądzili, nie byłoby go stać. Zaskoczył tym nie tylko ich, ale niemal każdego, kto tego wieczora zawitał w jego skromne progi. Ludzie nastawili się na coś całkiem innego i ostatecznie musieli dostosować się do zaistniałej sytuacji.
Dziewczyna i chłopak siedzieli metr od siebie i obserwowali energicznie poruszające się po trawie osoby. Robiła w tym miejscu za parkiet, którego najwyraźniej brakowało każdemu z gości. Wszyscy zdawali się dobrze bawić i w pełni korzystać z wszelkich atrakcji. Muzyka leciała z dużych głośników ustawionych niedaleko wejścia do domu, a na stole leżały wykwintne dania i bogato zdobiona zastawa. Całe przyjęcie odbywało się na dworze, ponieważ dom odgrywał rolę oazy, do której nikt nie miał wstępu. Nie zaglądano tam, nie pytano o to miejsce, nawet na nie nie patrzono. Niektórzy zapewne twierdzili, że może nawet nie istnieje, jest jedynie wytworem ich wyobraźni, skoro stanowi aż taką tajemnicę.
Gospodarz poprosił gości, by ubrali się odświętnie, ponieważ pragnął nadać temu wydarzeniu patetyczny klimat. W pierwotnym zamyśle wszystko miało wyglądać całkiem inaczej, a atmosfera miała być o wiele bardziej luźna. Jego strój stanowił czarny golf z długim rękawem, spodnie w tym samym kolorze niedbale podwinięte na wysokości kostek oraz biały krawat, wyróżniający się na tle czarnego ubioru. Chciał nim zaprezentować kompletną swobodę i odbiec jak najdalej od elegancji. Jednak w ostatnim momencie zmienił zamiary, które przekazał jedynie gościom, zapominając o sobie. Dlatego też na trawniku tańczyły pary wyjęte jakby żywcem z książęcych dworów lub pałaców wysoko postawionych w społeczeństwie ludzi. Szerokie suknie kobiet szeleściły na wietrze, rozkładając się w wachlarz barw i kształtów, a smokingi mężczyzn zdawały się opatulać ich od stóp do głów, nie zostawiając ani milimetra skóry na jakikolwiek płytki oddech czy niegodny ruch. Wszystkie chwyty i spojrzenia były wyszukane i dystyngowane, żadne oko nie spoczęło na kimś bez przyczyny, a żadne muśnięcie dłoni nie było jedynie kapryśnym zalotem. Każdy z tańczących sprawiał wrażenie obeznanego w sytuacji i panujących warunkach, choć tak naprawdę nikt nie był w stanie w pełni pojąć tego, czemu takie rzeczy miały miejsce i kto kierował nimi jak kukiełkami w teatrze.
Oni dwoje nie rozumieli tych zasad i nie chcieli udawać, że jest inaczej, ku uciesze ogółu. Pragnęli po prostu siedzieć w ciszy i przyglądać się panującemu wokół chaosowi, sprawiającemu wrażenie zamkniętego w ramy ładu i harmonii. Upchniętego między delikatne ściany równowagi i spokoju, które jednak drżały w posadach, gdy spojrzało się z odpowiedniej strony lub patrzyło wystarczająco długo. Z jednej strony współczuli Gospodarzowi, lecz z drugiej - czego mógł oczekiwać po nagłej zmianie planów? Ludzie nie są w stanie spontanicznie przystosować się do nowych warunków, ponieważ działają na określonych zasadach. Jeśli te się nie sprawdzają, starają się zmienić własną pozycję i myślenie tak, by móc wcielić je w życie - z innej perspektywy lub z innym podejściem, jednak z tym samym mechanizmem działania. Niezmiennie, od początku do końca, każdy z nas ma zapisany w sobie specjalny schemat, dzięki któremu jest w stanie odnaleźć się w losowych sytuacjach, jakie życie rzuca nam pod nogi jak kłody.
Sam Gospodarz momentami jawił się dwóm młodym osobom jako zjawa, iluzja, wałęsającą się z miejsca na miejsce, jedynie udająca egzystencję. Przesiedział na ławce schowanej za niewielkimi krzakami niemalże cały wieczór, patrząc w ekran telefonu, który rozświetlał mu bladą twarz i uwydatniał wyraźne już kości policzkowe. Efekt potęgowały również znajdujące się pod jego oczami wory, które nie uszły uwadze młodych ludzi. Tańczącym i bawiącym się w najlepsze może i tak, ponieważ niewielu zwracało uwagę na to, co działo się wokół, ale ta dwójka widziała wszystko. Każde przetarcie twarzy dłonią, na powierzchni której zostawały resztki siły czy jakiejkolwiek odwagi, każde niezdarne założenie włosów za uszy, mające zapewnić coś na kształt komfortu i bezpieczeństwa z własnymi myślami oraz zamiarami, a także oczy rzucające pozbawione wesołości spojrzenia na ludzi, gdy udało im się oderwać od jasnego ekranu na parę sekund. Jego palce zdawały się tańczyć po płaskiej klawiaturze, jak gdyby chaotycznie dobierając słowa, które przekazywał osobie po drugiej stronie.
W pewnym momencie siedzący przy stole spojrzeli na siebie i od razu odwrócili wzrok, gdy tylko dostrzegli swoje źrenice w przyciemnionym świetle, rozjaśnionym małymi błyskami z otoczenia. Woleli być niewidoczni, ale jednocześnie pragnęli wymieniać spojrzenia bez jakiegokolwiek zażenowania. Nie chcieli oglądać siebie, choć w pewnym sensie na to czekali cały wieczór, niechętnie skupiając wzrok na otoczeniu i innych ludziach. Może nadszedł w końcu czas, by przyjrzeć się najbliższym osobom? Przez ich głowy przewinęły się podobne myśli, które jednak wkrótce zostały stłamszone przez tę wybijającą się na szczyt.
Przenieśli spojrzenia na Gospodarza, który już nie siedział na ławce, a szedł w ich stronę. Nie wiedzieli, czego się spodziewać, więc zastygli w bezruchu i obserwowali jego kościstą sylwetkę, zbliżającą się w powolnym tempie. Gdy w końcu stanął za nimi, położył dłonie na ich głowach i zamknął oczy. Westchnął cicho, ale słyszalnie, po czym skierował kroki do oazy, w której znikł parę sekund potem i nie pojawił się do końca trwania wydarzenia.



Najlepiej tworzy się w chaosie. Świadomość trzymania go w ryzach rozmywa się w powietrzu szybciej niż oddech.