Uśmiech


Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, skierowała się w stronę centrum miasteczka. Po drodze musiała przejść przez park i minąć parę wysokich bloków, a także pewien opuszczony dom, stojący w oddali. Od razu, gdy wprowadziła się do tej dzielnicy, powiedziała sobie, że kiedyś na pewno tam wejdzie. To nie był jednak ten dzień, więc dalej spokojnie szła przed siebie. Rozejrzała się wokół, a do jej uszu dobiegł odgłos ćwierkających ptaków. Wciągnęła głęboko w płuca czyste i rześkie powietrze, po czym szeroko się uśmiechnęła.
Wchodząc do parku, nie spodziewała się w nim tłumów, które przed sobą ujrzała. Miejsce to zazwyczaj tak nie tętniło życiem, zawsze zdawało się bardziej opuszczone. Dlatego dziewczyna tak lubiła w nim przebywać - miała możliwość odcięcia się od rzeczywistości, izolacji od wszelkich ludzi i uczuć oraz zaznania spokoju, który tak ciężko było jej znaleźć, szczególne ostatnimi czasy. Dzisiaj jednak ujrzała w parku mnóstwo grupek, które wypełniały niemalże całą powierzchnię dróżki znajdującej się między drzewami i krzewami. Postanowiła, że to jej nie zrazi i w końcu zrobi to, co od dawna planowała. Ostatecznie udało jej się zdobyć na coś większego i nie chciała tak łatwo tego zaprzepaścić. Po prostu odpuścić jak tchórz. Nie, nie mogła nim być. Nie zamierzała przejmować się tym, jak odbiorą ją ludzie ani co sobie pomyślą, jak zareagują na jej miły wyraz twarzy. Musiała przy okazji odpowiednio patrzeć - otworzyć oczy w taki sposób, by biło od nich ciepło i akceptacja, a nie chłód i obojętność, do których była przyzwyczajona.
Szła między ludźmi i szeroko się uśmiechała, co chwilę spoglądając na wybraną osobę. Na początku robiła to nieśmiało, ledwo rzucając spojrzenia na kawałki twarzy, lecz po paru chwilach już odważnie patrzyła innym w oczy, nadal nie przestając wyginać ust w szeroki łuk. Miała o tyle dobrze, że ładniej jej było w wyraźnym, szerokim uśmiechu niż bladym, więc nie krępowała się swoim wyglądem. Wiedziała, że z jej oczu biją dobre uczucia, więc to charakterystyczne ułożenie ust pasowało do nich niemalże jak ulał.
Gdy przeszła przez park, minęła parę wysokich bloków i ujrzała w oddali opuszczony dom. Nadal pragnęła go odwiedzić, niezmiennie od tych kilku lat ciekawił ją jak nic innego, co dotąd widziała. Dziś jednak postanowiła, że wcieli się w kogoś innego i odejdzie od starych nawyków. Być może uda jej się całkowicie do tego przyzwyczaić i stanie się nową osobą. Kimś, kogo nie znała, ale w pewnym sensie chciała poznać. Kogo nie rozumiała, ale jakąś cząstką siebie chciała zrozumieć.
Weszła do betonowej dżungli i wtopiła się w tłum przechodniów. Nie chciała jednak stać się kolejną kroplą w morzu, a czymś na kształt fali, która podbudowałaby je wszystkie do wspólnego działania. Nie przestając się uśmiechać, zaczęła zaczepiać ludzi, którzy wyglądali na smutnych, przygnębionych lub zwyczajnie znudzonych. Kładła im dłoń na ramieniu i patrzyła głęboko w oczy do czasu, aż nie ujrzała u nich małych iskierek zrozumienia lub odwzajemnionej mimiki - wygiętych w łuk ust. Pokonała tak parę dobrych kilometrów, kompletnie nie czując tego dystansu, ponieważ skupiła się na ludziach i tym, co chciała im przekazać. Kompletnie nie zwracała uwagi na zdziwione spojrzenia innych przechodniów albo ich gesty - stukanie się po czole albo zrezygnowane kręcenie głową. Sama się sobie dziwiła, że tak szybko udało jej się stać obojętną na odbiór otoczenia. Jeszcze niedawno w podobnej sytuacji spuściłaby wzrok i utkwiła go w ziemi, chcąc się pod nią zapaść. Teraz jednak wiedziała, że istotnie zaszła w niej duża zmiana i była z siebie z tego powodu ogromnie dumna. Udało jej się to, co od tak dawna planowała.
Gdy ujrzała, że zaczyna się ściemniać, postanowiła wrócić do domu. Początkowo miała ochotę zrobić to tak, jak zawsze - włożyć ręce do kieszeni czarnej bluzy, a do uszu słuchawki i zignorować wszystko i wszystkich, których mijała. Szybko jednak uświadomiła sobie, że nie może wypaść z roli i z powrotem stać się tym, kim nie chciała w tej chwili być. Przykleiła więc do twarzy szeroki uśmiech, po czym zajęła się dokładnie tym samym, co robiła, idąc do punktu, w którym się znajdowała. Zaczepiała smutnych i przygnębionych ludzi, niemalże wyczarowując uśmiechy na ich twarzach oraz drobne iskierki w czarnych otchłaniach, służących im za oczy. Sama czerpała z tego ogromną satysfakcję i czuła przyjemne ciepło we wnętrzu swojego ciała. Jak gdyby ktoś owinął jej serce grubym kocem i przytulił do drugiego, bijącego z równie wielką mocą.
Po pewnym czasie udało jej się opuścić miejską dżunglę i z powrotem weszła do parku. Tam kontynuowała swoje wcześniejsze zajęcie, spotykając się z równie pozytywnym odzewem i reakcjami ludzi, co napawało ją jeszcze większym szczęściem. Wracając do domu nawet nie zwróciła uwagi na opuszczony dom, stający w oddali. Była zbyt zaaferowana całą sytuacją i wszystkimi spojrzeniami, które rzucali jej ludzie, powoli wyginając usta w łuk, czasami nawet widocznie wbrew ich woli. Cieszyła się, że wywarła na innych takie wrażenie i wszystko przebiegło zgodnie z planem.
W końcu stanęła przed drzwiami domu i uświadomiła sobie, że nie czuje na sercu żadnego ciążącego jej kamienia. Po raz pierwszy od długiego czasu. Otworzyła drzwi i weszła do swojej ukochanej jaskini, jak zwykła nazywać dom, ponieważ wszelkie ozdoby i pomniejsze elementy były białe, a ściany i podłogi ciemne, podchodzące pod czerń. Na ścianach znajdowały się małe lampki, połączone zwisającymi z sufitu sznurkami. Wszystkie pomieszczenia były oświetlone w ten sposób, więc czerń nie była aż tak przybijająca. Lubiła kontrast tych dwóch barw, lecz zdecydowanie wolała chować się w cieniu niż wychodzić na światło. Była jednak ogromnie ciekawa tego, jak prezentowała się przez ostatnie kilka godzin, więc podeszła do lustra i zapaliła stojącą obok małą lampę.
Jej oczom ukazała się ubrana na czarno dziewczyna z lekko potarganymi przez wiatr włosami i szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Tym razem jednak to stwierdzenie było jak najbardziej poprawne, ponieważ usta zdawały się wygięte w łuk całkowicie na siłę. Dziewczyna nie potrafiła dostrzec w uśmiechu ani krztyny wesołości czy naturalności - jak gdyby była ogromną lalką. Spojrzała głęboko w swoje dziko zielone oczy i spróbowała wyobrazić sobie, jak mogły tryskać radością i wywoływać magiczne błyski u innych. Sama widziała w nich teraz jedynie dwie puste dziury, gdy zbyt głęboko im się przyjrzała. Dziwiła się ludziom, że nie uciekali od niej z krzykiem. Gdy tak spojrzała na całokształt, zdała sobie sprawę z tego, że nigdy nie stanie się kimś innym. Nie zmieni się i nie zrozumie, jak działa ta druga strona. Może to i lepiej?
Szybko spuściła wzrok, nie chcąc dłużej wpatrywać się w dwie puste otchłanie. Pokręciła zrezygnowana głową i ciężko westchnęła. Ciekawość jednak ostatecznie wzięła nad nią górę i po paru dłuższych chwilach ponownie spojrzała w swoje oczy. Tym razem ujrzała wyraźnie barwę swoich tęczówek, lecz zdawały się być przysłonięte taflą szkła. Dopiero po sekundzie poczuła coś mokrego na policzku i ostrość widzenia automatycznie jej się polepszyła. W jednej sekundzie starła z twarzy zarówno sztuczny uśmiech, jak i łzy. Wyłączyła lampę, uderzyła pięścią w lustro i skuliła się na ziemi, chowając twarz w poranionych dłoniach.