Etapy


Gubiła się w sobie i odnajdywała, raz za razem. Ludzie, miejsca i sytuacje również nie były jasne i klarowne, czasem nawet ciemniejsze niż zazwyczaj, co dodatkowo wytrącało ją z równowagi, której tak uparcie szukała. Pragnęła zrozumieć, w kierunku czego tak naprawdę dąży i zorientować się, od jak dawna kroczy wytartą ścieżką, która momentami i tak zdawała się prowadzić ją w ślepe zaułki.
Nie była już tą wersją siebie, z którą do tak niedawna się utożsamiała. Od pewnego czasu odkrywała w sobie pokłady energii, skumulowanej z czegoś, czego nie potrafiła określić, a jednak była wdzięczna wszystkim siłom wyższym, że była w stanie odbić się od dna, na które tak często zdarzało jej się opadać. Nie była nikim mocarnym, nie chodziła z wysoko podniesioną głową i nie emanowała pewnością siebie, ale widziała mniejsze i większe zmiany w swoich działaniach, możliwościach i percepcji, które napełniały ją satysfakcją z każdym kolejnym osiągnięciem, a także porażką, z których czerpała lekcje.
Bywały dni i chwile, gdy odzywała się w niej słabsza strona, ale wychodziła z założenia, że dotyka to każdego żyjącego człowieka. Nikt przecież nie jest w stanie radzić sobie z emocjami na poziomie eksperta, ktoś taki nie istnieje. Starała się o tym nie myśleć, lecz podczas zaciskania pięści czasem czuła ból palców, które zostały pozbawione skórek lub krwawiły, zostawiając szkarłatne ślady na wnętrzach jej dłoni. Było jej o wiele prościej w pewien sposób zapomnieć o nękającym ją stanie, gdy budziła się rano i już nie czuła mokrej poszewki poduszki pod policzkiem, z którą zasypiała niemalże każdego wieczoru. Jednak gdy przez okno wpadały promienie słońca i głaskały ją po twarzy, stan znów zdawał się wracać, przynosząc ze sobą wspomnienia wydarzeń z kilku ostatnich miesięcy, które kosztowały ją więcej niż sądziła.
Obudziło się w niej coś na kształt wrażliwości, którą chciała poczuć od dłuższego czasu w większej mierze, a nie tylko powierzchownie, jak zazwyczaj. Częściej zapisywała swoje myśli na papierze lub ekranie telefonu, tchnąc w słowa emocje w najczystszej możliwej postaci. Wolała jednak trzymać tę wrażliwość wewnątrz siebie, tworząc z niej coś na kształt zbroi, za którą mogła się schować. Ukrywała ją pod czarnymi ubraniami, jakie zakładała na siebie niemalże dzień w dzień, tym samym chcąc także zdobyć przychylność wieczoru, z którym coraz częściej wdawała się w romans. Im ciemniej i chłodniej, tym mniej chętnie wracała do ciepłego i przytulnego domu, który był jedynie schronieniem. Wieczór rozumiał jej potrzeby, był jej przyjacielem i kochankiem, obrońcą. Nie raz kroczyła miastem z mokrymi policzkami, podczas gdy podmuchy wiatru pchały ją do przodu i powodowały ciarki na jej ciele, pomagając w przetrawieniu wszelkich wybuchających w niej emocjonalnych wulkanów.
Umiała również odnaleźć się w sytuacjach, w które Los wrzucał ją całkowicie przypadkiem, które wcześniej nie zdarzały się praktycznie nigdy. Gdy przepływały przez nią dobre fale, poddawała się im, nie mając siły ani chęci walczyć. Zaczynała wtedy poruszać się w rytm muzyki grającej w słuchawkach, a gdy była ich pozbawiona, sama wyobrażała sobie otaczające ją nuty tworzące melodie, śpiewając szeptem lub wydając z siebie delikatne dźwięki. Nie bała się również patrzeć w lustro, ponieważ widziała tam inną osobę niż tę, której unikała w przeszłości, omijając gładkie powierzchnie szerokim łukiem lub odwzajemniając spojrzenie zagubionej istoty o zaszklonych oczach.
Była również w stanie umiejętniej wyselekcjonować ciepło i chłód, z jakimi odnosiła się do innych ludzi, przedmiotów lub samej siebie. Niekiedy okazywała więcej uczuć niż powinna, lecz wiedziała, że jest w stanie okiełznać sytuację i nie dać wymknąć jej się spod kontroli. Zaczęła też bardziej szanować swój czas i emocje, nie dając innym wpełzać zbyt głęboko w siebie i nimi manipulować lub najzwyczajniej w świecie wsiąkać negatywnych doświadczeń jak gąbka, która z czasem przekształci się w kamień. Coraz częściej dostrzegała swoją wartość i walczyła o nią każdą częścią ciała, umysłu, duszy i serca.



Dziś mija trzeci rok, od kiedy się tutaj udzielam. Nie wiem, czy ktoś to czyta, rozumie czy śledzi, ale mam nadzieję, że kiedyś ktoś będzie w stanie pojąć, co właściwie się tutaj dzieje. Może kiedyś komuś jakoś to pomoże, pozwoli się utożsamić lub przyniesie ukojenie. Tak czy inaczej dziękuję wszelkim duszyczkom, które towarzyszyły, towarzyszą i będą towarzyszyć mi w tej podroży. Każda jednostka wnosi coś do mojego życia, a tym samym do mojej twórczości, z którą się tu dzielę. Tak więc... to właśnie Wy tworzycie ten blog. Dziękuję Wam wszystkim z osobna i razem, jesteście cudowni.

Burza

Nad jej głową od jakiegoś czasu krążyła chmura negatywnych emocji, której nie umiała niczym rozrzedzić ani przegonić. W pewnym sensie po prostu  pozwalała jej egzystować jako osobny byt, który po części dawał jej energię, a po części jej pozbawiał. Dziewczyna jednak nauczyła się żyć w symbiozie z gazem, który niekiedy zaczął formować się w coś, co konsystencją mogło przypominać nawet ciało stałe. Nie dotykała go, ale czuła, że chmura, która do niedawna jeszcze powodowała ciarki na jej plecach swoimi chłodnymi podmuchami, teraz zdawała się spoczywać na jej barkach, choć nie miała z nimi najmniejszego kontaktu.
            Ciężko było jej odnaleźć spokój - właściwie zapomniała, co dokładnie znaczy to słowo. Żyła w ciągłym biegu i stresie, nie patrząc na przeciwności losu i nie myśląc nad tym, jak je pokonać, a po prostu brnąc przed siebie i walcząc każdym możliwym sposobem, czasem po linii najmniejszego oporu. Nie odnosiła tak wielu sukcesów, jak mogłaby oczekiwać, choć nigdy także na nic się nie nastawiała. To było jej motto życiowe – nie mieć zbyt wysokich wymagań, by potem mocniej się nie rozczarować. Ich neutralny, a czasem wręcz negatywny poziom wystarczał jej o wiele bardziej, by zaspokoić żądze i przyjąć porażkę z godnością.
            Nie radziła sobie z wewnętrzną frustracją, która zdawała się łapać ją w sidła za każdym razem, gdy zostawała sam na sam ze swoimi myślami. Zawsze żałowała, że nie ma pod ręką czegoś, co mogłaby wykorzystać. Nie raz widziała siebie w wizjach, gdzie była w stanie pełnią sił pozbyć się choć cząstki złej energii, dając upust swojej frustracji. Rzucała szklaną butelką o ceglany mur, z satysfakcją wsłuchując się w dźwięk pękającego szkła, które po dłuższej chwili zmieniało się w ciemną parę, dołączając do tej nad jej głową. Zawsze, gdy niemo krzyczała, kryjąc twarz w dłoniach lub poduszce, z jej ust wydobywał się identyczny obłok, automatycznie łącząc się z tym będącym nieodłączną częścią jej samej. Spływające niekiedy po jej policzkach krople także z czasem przekształcały się w gaz.
            Bywały jednak dni, w których ciemna chmura znikała lub przechodziła na kogoś innego, nie sprawiając mu jednak bólu ani w żaden sposób nie wpływając na samopoczucie czy myśli. Działo się tak wtedy, gdy dziewczyna spędzała czas z osobami, które nazywała aniołami stróżami – istotami, które znały ją najlepiej i wiedziały o niej najwięcej. Nigdy jednak nie wskazywała konkretnych postaci, ponieważ te ulegały zmianie, niekiedy opuszczając ją lub bardziej się z nią związując. Miała małe grono tych, którym ufała bezgranicznie, ale do innych podchodziła z dystansem, nie chcąc w pełni powierzać całej siebie. Umiejętnie dobierała ludzi, choć ta sztuka wymagała od niej poświęcenia i lat prób, co ostatecznie jednak z każdym razem się opłacało.
            Nie raz na własnej skórze przekonała się o tym, że każdy, nawet perfekcyjnie dopracowany plan, może ulec przekształceniu lub całkowitemu zniszczeniu. Przestała więc oczekiwać zamierzonych rezultatów, a po prostu robiła wszystko, co w jej mocy, by spełnić postawione sobie cele, niekiedy ogromnym kosztem. W kieszeni płaszcza nosiła zawsze złoty grosz, który kiedyś przypadkiem znalazła na ulicy. Choć był brudny i nie różnił się niczym od każdego innego, wierzyła w niego jak w znak od Losu. Dlatego też ściskała go mocno w dłoni za każdym razem, gdy czuła zbyt mocny nacisk ciemnego obłoku, jak gdyby dając znać Losowi, że powinien zaingerować, ponieważ nie jest w stanie udźwignąć ciężaru danej sytuacji. Nigdy jednak do końca nie wierzyła w jego moc – postrzegała go jako złudną nadzieję, atrapę, która miała imitować to, do czego dążyła. Ściskała go jednak po to, by mieć w co wierzyć i na co zwalić winę, gdy wszystko po raz kolejny legnie w gruzach. Przecież nic złego nie mogło dziać się z jej winy…

Zgoda

Od momentu, gdy przypadkiem ujrzała go na półce sklepowej, nie była w stanie o nim zapomnieć. Nie była pewna, co dokładnie ją w nim zainteresowało, ale ciężko jej było oderwać wzrok. Choć był jej rozmiarów, i tak miała wrażenie, że góruje nad nią, patrząc prosto w jej oczy swoimi czekoladowymi, które zdawały się ją wręcz hipnotyzować. Nie miała pojęcia z czego były wykonane, ale wydawały się bardzo żywe, a jego biszkoptowe futerko przyjemne w dotyku jak nic innego, z czym miała do czynienia we wcześniejszych latach dzieciństwa. Z jednej strony chciała poprosić rodziców, by jej go kupili, ale z drugiej nie była pewna, czy okaże mu wystarczającą ilość uczuć, by nie poczuł się jak kolejny kaprys małej, wybrednej dziewczynki. Tyle że ona nie była wybredna. Była wystraszona. W jego oczach jednak ujrzała coś, co pozwoliło jej przełamać pewne bariery. Tamtego dnia dużo o nim rozmyślała, leżąc w łóżku przed snem. Wyobrażała go sobie siedzącego w kącie pokoju, a nawet leżącego na jej łóżku. Bała się, że gdy ponownie odwiedzą sklep, już go nie zastanie. Jakie więc było jej zdziwienie, gdy parę dni potem wciąż czekał na nią na półce. Tym razem nie zamierzała przepuścić tej okazji i wybłagała rodziców, by kupili jej nowego przyjaciela. Opiekunowie przystali na jej prośbę i od tego czasu dziewczynka dzieliła swój pokój z ogromnym, pluszowym misiem.
            Mówiła mu o wszystkim, co działo się w jej życiu. Zachowywała się tak, jak gdyby zabawka naprawdę ją słyszała. Potrafiła godzinami siedzieć wtulona w jego miękkie futerko, w którym niemalże tonęła, albo patrzeć w jego czekoladowe oczy, pochłaniające otoczenie i odbijające jej zafascynowaną twarzyczkę. Dzięki twardszym poduszkom w miejscach dłoni, dziewczynka była w stanie dotykać powierzchni i udawać, że miś ma prawdziwe dłonie. Czasem delikatnie jeździła po nich palcami, przez co po jej własnym ciele przechodziły ciarki i wywoływały uśmiech na twarzy. Zawsze po szkole rzucała plecak na podłogę i siadała obok swojego przyjaciela, by opowiedzieć mu, co miało miejsce danego dnia, a następnie odrobić lekcje z jego pomocą lub poczytać książkę. Wtedy zawsze chciała mieć poczucie, że znajduje się obok, bo przy nim czuła się bezpiecznie i miała wrażenie, że w jakiś sposób otacza opieką ją i pokój. Nie lubiła opuszczać tego pomieszczenia i zostawiać go samego, pragnęła zawsze mieć go przy sobie. Czasem w szkole brakowało jej miękkiego futerka i czekoladowych oczu, dzięki którym mogła zapomnieć o wszelkich trudnościach, jakie stawały jej na drodze.
Nadszedł jednak dzień, w którym dziewczynka poczuła, że nie potrzebuje już więcej jego obecności w swoim życiu. W jednym momencie miś wydał jej się czymś obcym, z czym nie chciała mieć do czynienia. Poprosiła więc rodziców, by coś z nim zrobili, ale tak, by nie miała o tym pojęcia. Gdy pewnego dnia wróciła ze szkoły, nie zastała go w kącie pokoju i poczuła ulgę, jak gdyby z serca spadł jej ciężki kamień. Nie odnosiła już wrażenia bycia obserwowanej ani nie czuła presji dzielenia się z nim każdym najmniejszym problemem. Najzwyczajniej w świecie opuściła ją potrzeba posiadania bliskiego przyjaciela i powiernika wszelkich sekretów. Cieszyła się, że będzie mogła wrócić do swojego wcześniejszego życia i korzystać z niego w całkiem inny sposób, poznać nowe możliwości, których wcześniej nie widziała. Nie przyszło jej to od razu, ale z czasem całkowicie zapomniała o jego istnieniu. Tak, jak gdyby nigdy nie zobaczyła go na tamtej półce i nie zaczęła opuszczać go myślami ani na sekundę. Z powrotem wtopiła się w życie, jakie wiodła przed jego wtargnięciem.
Przez prawie pół roku nie wspominała go w żaden sposób, jak gdyby naprawdę był tylko wytworem jej wyobraźni albo wymyślonym przyjacielem, którego potrzebowała w tamtej chwili. Jednak któregoś dnia, robiąc z rodzicami porządki w piwnicy, zburzyła się góra kartonów, lecąc na ziemię z hukiem i wzbijając w górę tumany kurzu. Gdy powietrze znów się przerzedziło, dziewczynka ujrzała jasny kawałek materiału wystający z jednego z pudeł i podbiegła do niego w mgnieniu oka. Rodzice zawołali ją chwilę potem, ale nie chciała tak po prostu wyjść, zostawiając go w tym miejscu. Znów poczuła, że w jakiś sposób potrzebuje go przy sobie, a także, że chciałaby przytulić się do tego miękkiego futerka i spojrzeć w czekoladowe oczy. Zdenerwowane głosy z oddali przywróciły ją do rzeczywistości i pobiegła do wyjścia, rzucając misiowi jednak ostatnie spojrzenie. Gdy tylko weszli z powrotem do domu, udała się pospiesznie do swojego pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi, po czym skuliła się w kłębek na łóżku i zaczęła płakać. W tamtym momencie wróciły do niej po kolei wszystkie chwile, które wspólnie przeżyli. Każdy dobry dzień, w którym wszystko wokół cieszyło ją jeszcze bardziej z powodu jego obecności, każda chwila, w której czuła, że może na nim polegać jak na niejednym człowieku, którego miała obok siebie, każdy uśmiech na jej twarzy, który wywoływał. Pobiegła do rodziców i poprosiła ich o wyciągnięcie go z powrotem oraz umycie, by znów mogła spędzać z nim czas. Oni jednak byli zbyt pochłonięci pracą, by poświęcić jej odpowiednią ilość uwagi, a wiedziała, że ma zakaz samodzielnego wchodzenia do piwnicy. Od tamtego dnia zaczęły ją gryźć mocne wyrzuty sumienia, których nie czuła od bardzo dawna. Pojawiły się w momencie, gdy ujrzała pusty kąt w pokoju, ale wtedy zostały szybko zastąpione przez ulgę i równowagę – teraz jednak uderzyły w nią ze zdwojoną siłą. Kolejne dni były dla niej ciężkie i niezrozumiałe. Udawała, że wszystko jest w porządku, a gdy zostawała sama w pokoju i skupiała wzrok na pustym kącie, wybuchała płaczem i nie umiała przestać. Bywały wieczory, gdy próbowała zasnąć, a do głowy niespodziewanie napływały jej wspomnienia dotyczące rozmów, spacerów, podczas których ciągnęła go za sobą po ziemi udając, że dotrzymuje jej kroku, a nawet wspólnego odrabiania lekcji czy czytania. Brakowało jej go i wiedziała, że nigdy wcześniej nie było jej aż tak smutno jak wtedy.
Pewnego dnia, gdy siedziała w pokoju i pisała w pamiętniku, usłyszała pukanie do drzwi. Odwróciła się na krześle i ujrzała stojących w progu rodziców, którzy trzymali czystego misia w ramionach i patrzyli na nią uśmiechnięci. W jednej sekundzie rzuciła wszystko i podbiegła do nich, przytulając całą trójkę na raz. Z oczu popłynęły jej łzy, które od razu znikły w puszystym futerku misia. Rodzice zostawili ją samą ze starym przyjacielem, a ona od razu postawiła go w kącie, siadając przed nim po turecku i wpatrując się w tak dobrze jej znane, czekoladowe oczy. W jednej chwili stała się tą samą osobą, którą była kiedyś przy nim, a on po prostu dołączył do niej, wpasowując się w układankę niby brakujący element. Znów czuła się szczęśliwa i bezpieczna, znów mogła opowiedzieć mu o wszystkim, co działo się w jej życiu, znów chciała spędzać z nim każdą chwilę, jak za dawnych czasów. Zasypiała z uśmiechem na ustach i mocno bijącym serduszkiem oraz świadomością, że obserwuje ją z kąta pokoju i zostanie z nią na zawsze – na lepsze i gorsze chwile. Postanowiła, że już go nie porzuci, nie tym razem. Nie mogła mu znów tego zrobić, a też nie widziała takiej możliwości. Miała wrażenie, że pomimo iż jest tak samo, jest trochę inaczej. Może trochę lepiej, ale najważniejsze było to, że znów odnalazła spokój i potrafiła cieszyć się małymi rzeczami. Gdy pewnego razu zrobiła z nim piknik w ogrodzie, pod koniec dnia położyła się obok niego i oboje patrzyli w niebo. Dziewczynka była pewna, że robi to razem z nią, choć nie potrafiła tego udowodnić. Bywały dni, w których tak dobrze się z nim bawiła, że aż delikatnie rozpruwała mu futerko, ponieważ za dużo go przytulała, nosiła ze sobą po pokoju lub tarzała po trawie na dworze. Nie chciała jednak wyrzucać pluszu do kosza – wolała chować go w szufladzie. Dziewczynka nie potrafiła określić jego zapachu, ale był bardzo przyjemny i nie opuszczał jej ani na krok.
Sielanka jednak nie mogła trwać w nieskończoność. Któregoś dnia dziewczynka wybrała się z mamą na spacer, zabierając ze sobą misia, którego ciągnęła po chodniku, jako że był zbyt duży, by móc trzymać go w ramionach. W pewnym momencie obie ujrzały zbliżającą się do nich kobietę z dzieckiem na wózku, również dziewczynką. Dziecko utkwiło w misiu łagodne spojrzenie, które jednak zaczęło przeradzać się w smutną chęć posiadania, wyraźnie odbijającą się w szarych tęczówkach. Dziewczynka mocniej zacisnęła dłoń na łapce misia, nie chcąc nawet dopuszczać do siebie myśli, że mogłaby się z nim rozstać. Nie chciała, by ponownie ich rozdzielili. Puściła rękę mamy i kucnęła przed misiem, patrząc w jego czekoladowe oczy. Poczuła ukłucie w serduszku, gdy dostrzegła, że nie mają w sobie blasku, którym zawsze ją obdarzały – jak gdyby uczucie się z nich ulotniło, a tym samym z niego całego także. Wtuliła się mocno w jego futerko, ale doznała wrażenia, jak gdyby stało się… szorstkie. Z oczu popłynęły jej łzy, ale szybko otarła je rękawem bluzki i wstała, patrząc na mamę, która posłała jej wystraszone spojrzenie. Dziewczynka uświadomiła sobie, że jej czas z misiem dobiegł końca. Nie chciała również zachować się samolubnie – nie mogła przecież zatrzymać go na zawsze. Każdy powinien być w stanie zaznać ciepła i towarzystwa kogoś takiego jak on, kogoś dla niej wyjątkowego. Choć serduszko nadal ją bolało, chwyciła mocno łapkę misia i zaczęła ciągnąć w stronę dziewczynki na wózku. Objęła go mocno i podniosła, chcąc podać dziecku, a wtedy wiatr dostarczył do jej nozdrzy zapach jego pluszu, dochodzący z miejsca rozerwania, o którym zapomniała wspomnieć rodzicom. Właściwie nie zapomniała, a zrobiła to specjalnie, by móc dzielić z nim jeszcze inną tajemnicę, o której nie wiedziałby nikt inny. Dziecko nie wiedziało, co zrobić, ale odruchowo wyciągnęło przed siebie słabe ręce i chwyciło misia za uszy, po czym powoli położyło na swoich kolanach. Dziewczynki skrzyżowały spojrzenia i poczuły ciepło, które rozeszło się po ich ciałach. Nie wiedziały, co oznacza i nie rozumiały, co się stało, ale każda z nich czuła, że tak po prostu musiało być. Kobieta posłała dziewczynce uśmiech, przyjmując dziękczynny wyraz twarzy, a jej mama chwyciła ją za rękę. Wtedy mała istotka zrozumiała, że jest po prostu jedną z wielu, przez których ręce przejdzie to pluszowe szczęście. I nie czuła się z tym źle, bo zrozumiała, że taka jest kolej rzeczy.
Jej humor podniósł się odrobinę bardziej, gdy parę minut potem ujrzała kobietę z córką wchodzące do domu niedaleko ich. Uświadomiła sobie, że będzie w stanie widywać misia, a może nawet z nim rozmawiać, gdy będzie tego potrzebowała. Świadomość, że nie straciła go na zawsze stała się czymś, dzięki czemu nie było jej aż tak smutno po jego odejściu. Dotarło do niej, że tak naprawdę go nie straciła i miała nadzieję, że nigdy tak się nie stanie. Bywały dni, gdy płakała, patrząc w pusty kąt pokoju i wspominając wspólne chwile, lecz zdarzały się też takie, gdy cieszyła się i dziękowała, że mogła znów być szczęśliwą tak, jak nigdy wcześniej. Jednak każdego kolejnego rozumiała i akceptowała coraz więcej – małymi kroczkami do przodu.

Iluzja


Zabawa trwała w najlepsze już od paru dobrych godzin. Ludzi nie było wielu, jako że Gospodarz ograniczył się do grona najbliższych mu osób. To jednak nie zmieniało faktu, iż łatwo można się było zgubić w minimalnym tłumie, jaki tworzyli goście, tańcząc na trawniku do muzyki lecącej z głośników. Nikt nie siedział przy stole. Nikt, oprócz dwóch osób.
Ci niespecjalnie mieli ochotę na zabawę. Woleli stonowane klimaty i liczyli na to, że w tym aspekcie zrozumieją zamiary Gospodarza. On jednak w ostatnim momencie całkiem zmienił plan, obracając wszelkie wcześniejsze ustalenia do góry nogami i robiąc coś spontanicznego, na co nigdy, jak sądzili, nie byłoby go stać. Zaskoczył tym nie tylko ich, ale niemal każdego, kto tego wieczora zawitał w jego skromne progi. Ludzie nastawili się na coś całkiem innego i ostatecznie musieli dostosować się do zaistniałej sytuacji.
Dziewczyna i chłopak siedzieli metr od siebie i obserwowali energicznie poruszające się po trawie osoby. Robiła w tym miejscu za parkiet, którego najwyraźniej brakowało każdemu z gości. Wszyscy zdawali się dobrze bawić i w pełni korzystać z wszelkich atrakcji. Muzyka leciała z dużych głośników ustawionych niedaleko wejścia do domu, a na stole leżały wykwintne dania i bogato zdobiona zastawa. Całe przyjęcie odbywało się na dworze, ponieważ dom odgrywał rolę oazy, do której nikt nie miał wstępu. Nie zaglądano tam, nie pytano o to miejsce, nawet na nie nie patrzono. Niektórzy zapewne twierdzili, że może nawet nie istnieje, jest jedynie wytworem ich wyobraźni, skoro stanowi aż taką tajemnicę.
Gospodarz poprosił gości, by ubrali się odświętnie, ponieważ pragnął nadać temu wydarzeniu patetyczny klimat. W pierwotnym zamyśle wszystko miało wyglądać całkiem inaczej, a atmosfera miała być o wiele bardziej luźna. Jego strój stanowił czarny golf z długim rękawem, spodnie w tym samym kolorze niedbale podwinięte na wysokości kostek oraz biały krawat, wyróżniający się na tle czarnego ubioru. Chciał nim zaprezentować kompletną swobodę i odbiec jak najdalej od elegancji. Jednak w ostatnim momencie zmienił zamiary, które przekazał jedynie gościom, zapominając o sobie. Dlatego też na trawniku tańczyły pary wyjęte jakby żywcem z książęcych dworów lub pałaców wysoko postawionych w społeczeństwie ludzi. Szerokie suknie kobiet szeleściły na wietrze, rozkładając się w wachlarz barw i kształtów, a smokingi mężczyzn zdawały się opatulać ich od stóp do głów, nie zostawiając ani milimetra skóry na jakikolwiek płytki oddech czy niegodny ruch. Wszystkie chwyty i spojrzenia były wyszukane i dystyngowane, żadne oko nie spoczęło na kimś bez przyczyny, a żadne muśnięcie dłoni nie było jedynie kapryśnym zalotem. Każdy z tańczących sprawiał wrażenie obeznanego w sytuacji i panujących warunkach, choć tak naprawdę nikt nie był w stanie w pełni pojąć tego, czemu takie rzeczy miały miejsce i kto kierował nimi jak kukiełkami w teatrze.
Oni dwoje nie rozumieli tych zasad i nie chcieli udawać, że jest inaczej, ku uciesze ogółu. Pragnęli po prostu siedzieć w ciszy i przyglądać się panującemu wokół chaosowi, sprawiającemu wrażenie zamkniętego w ramy ładu i harmonii. Upchniętego między delikatne ściany równowagi i spokoju, które jednak drżały w posadach, gdy spojrzało się z odpowiedniej strony lub patrzyło wystarczająco długo. Z jednej strony współczuli Gospodarzowi, lecz z drugiej - czego mógł oczekiwać po nagłej zmianie planów? Ludzie nie są w stanie spontanicznie przystosować się do nowych warunków, ponieważ działają na określonych zasadach. Jeśli te się nie sprawdzają, starają się zmienić własną pozycję i myślenie tak, by móc wcielić je w życie - z innej perspektywy lub z innym podejściem, jednak z tym samym mechanizmem działania. Niezmiennie, od początku do końca, każdy z nas ma zapisany w sobie specjalny schemat, dzięki któremu jest w stanie odnaleźć się w losowych sytuacjach, jakie życie rzuca nam pod nogi jak kłody.
Sam Gospodarz momentami jawił się dwóm młodym osobom jako zjawa, iluzja, wałęsającą się z miejsca na miejsce, jedynie udająca egzystencję. Przesiedział na ławce schowanej za niewielkimi krzakami niemalże cały wieczór, patrząc w ekran telefonu, który rozświetlał mu bladą twarz i uwydatniał wyraźne już kości policzkowe. Efekt potęgowały również znajdujące się pod jego oczami wory, które nie uszły uwadze młodych ludzi. Tańczącym i bawiącym się w najlepsze może i tak, ponieważ niewielu zwracało uwagę na to, co działo się wokół, ale ta dwójka widziała wszystko. Każde przetarcie twarzy dłonią, na powierzchni której zostawały resztki siły czy jakiejkolwiek odwagi, każde niezdarne założenie włosów za uszy, mające zapewnić coś na kształt komfortu i bezpieczeństwa z własnymi myślami oraz zamiarami, a także oczy rzucające pozbawione wesołości spojrzenia na ludzi, gdy udało im się oderwać od jasnego ekranu na parę sekund. Jego palce zdawały się tańczyć po płaskiej klawiaturze, jak gdyby chaotycznie dobierając słowa, które przekazywał osobie po drugiej stronie.
W pewnym momencie siedzący przy stole spojrzeli na siebie i od razu odwrócili wzrok, gdy tylko dostrzegli swoje źrenice w przyciemnionym świetle, rozjaśnionym małymi błyskami z otoczenia. Woleli być niewidoczni, ale jednocześnie pragnęli wymieniać spojrzenia bez jakiegokolwiek zażenowania. Nie chcieli oglądać siebie, choć w pewnym sensie na to czekali cały wieczór, niechętnie skupiając wzrok na otoczeniu i innych ludziach. Może nadszedł w końcu czas, by przyjrzeć się najbliższym osobom? Przez ich głowy przewinęły się podobne myśli, które jednak wkrótce zostały stłamszone przez tę wybijającą się na szczyt.
Przenieśli spojrzenia na Gospodarza, który już nie siedział na ławce, a szedł w ich stronę. Nie wiedzieli, czego się spodziewać, więc zastygli w bezruchu i obserwowali jego kościstą sylwetkę, zbliżającą się w powolnym tempie. Gdy w końcu stanął za nimi, położył dłonie na ich głowach i zamknął oczy. Westchnął cicho, ale słyszalnie, po czym skierował kroki do oazy, w której znikł parę sekund potem i nie pojawił się do końca trwania wydarzenia.



Najlepiej tworzy się w chaosie. Świadomość trzymania go w ryzach rozmywa się w powietrzu szybciej niż oddech.