Głębia

Czarna jak noc sukienka mknęła za nią po ziemi, podczas gdy stawiała kolejne kroki na zniszczonym chodniku. W normalnych butach mogłaby udawać, że nie istnieje, ale w glanach czuła się tak, jak gdyby cały świat leżał u jej stóp, a ona mogła deptać wszystko i wszystkich, którzy kiedykolwiek sprawili, że zwątpiła w siebie chociaż na moment. Uwielbiała chwile, w których posyłała ludziom chłodne spojrzenia, a oni uciekali swoimi, widząc w niej coś na kształt śmierci, która zstąpiła między nich. Wtedy wiedziała, że jest sobą.
Przechodziła obok niego codziennie, wracając z wieczornych spacerów. Każdego dnia kusił ją, by zajrzała do środka i odkryła mroczne tajemnice, czające się za rogiem - właściwie wszystkimi, jakie posiadało to miejsce. Oczywistym było, że stary, opuszczony dom od dawna nie czuł nikogo żyjącego, stąpającego po jego spróchniałych, zakurzonych deskach. Od wielu lat w jego wnętrzu panowała nieprzenikniona ciemność i grobowa cisza, tylko czekająca na zmącenie przez jakąś zabłąkaną duszę.
Postanowiła, że w końcu zajrzy do środka i zaspokoi swoją ciekawość. Nie przeszła obok niego obojętnie, jak za każdym razem. Uchyliła zardzewiałą bramę, która nieprzyjemnie skrzypnęła. Dziewczyna zacisnęła zęby na ten odgłos, po czym zrobiła parę kroków przed siebie. Spojrzała w górę i zaparło jej dech. Budowla z tej perspektywy wydawała się potężna i cudowna, jak stary gmach, coś w rodzaju pałacu, w środku którego czeka wymarzone życie i luksusy. Jednak szybko dotarło do niej, co znajduje się wewnątrz starego domu i jej serce niebezpiecznie przyspieszyło.
Zrobiła głęboki wdech, a następnie powoli wypuściła powietrze z płuc. Resztki słońca delikatnie oświetlały okolicę, a wieczór był dosyć chłodny, więc ujrzała parę wydobywającą się z ust. Postawiła stopę na schodach, które niebezpiecznie zatrzeszczały. Nie zamierzała się jednak tym przejmować i zrobiła kolejny krok, a po nim następny, aż stanęła przed lekko uchylonymi drzwiami. Powoli przyciągnęła je do siebie, po czym weszła do środka.
Nie ujrzała wiele, tylko tyle, na ile pozwoliły oświetlone fragmenty pomieszczenia. Gdy stanęła w cieniu, do środka wpadło więcej światła, lecz i to nie wystarczyło, by mogła przyjrzeć się szczegółom. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu czegoś, czym udałoby jej się choć odrobinę rozświetlić pomieszczenie od wewnątrz. Wszelkie lampy nie działały, minęło zbyt wiele lat. Nie widziała również żadnej latarki. W oczy jednak rzuciła jej się świeczka, więc podeszła do niej i pomacała dłońmi dookoła, aż w końcu natrafiła na opakowanie zapałek. Zapaliła wystający knot, po czym podeszła do drzwi i delikatnie je pchnęła. Nie udało jej się uniknąć skrzypienia, ale nie dbała o to.
Zaczęła penetrować pomieszczenie, by móc dokładnie przyjrzeć się wszelkim znajdującym się w nim meblom oraz starym dekoracjom – wiszącym na ścianach obrazom oraz małym rzeźbom, przedstawiającym ludzi w różnych pozycjach. Wielu z nich miało powykrzywiane twarze lub zniekształcone ciała, które przyprawiały dziewczynę o ciarki. Wewnątrz czuła jednak przyjemną falę ciepła, oglądając to wszystko. Była zachwycona tym, co ktoś po sobie zostawił i pełna podziwu, że tak dobrze się zachowało. Nie spodziewała się ujrzeć tak urzekających rzeczy, a jednak. Sama była zdziwiona swoją śmiałością i uczuciem, jakie wywołał w niej dom oraz jego wnętrze.
Gdy dokładnie obejrzała parter, udała się na pierwsze piętro, stąpając powoli po skrzypiących schodach. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach, coś na granicy stęchlizny i potu, ale dziewczyna starała się go ignorować i upajać tym, po co tu przyszła. Weszła do pierwszego pokoju z rzędu i jej oczom ukazał się stary gabinet. Przeleciała po nim wzrokiem, po czym zabrała się za wnikliwsze badanie każdej rzeczy. Najbardziej zainteresowały ją stare książki i papiery pozostawione na stole, zaraz obok maszyny do pisania. Druk na kartkach wyblakł, ale widać było parę liczb, które jakimś cudem się zachowały. Nie można jednak było odczytać z nich nic więcej, więc dziewczyna zajęła się książkami, dokładniej przyglądając się ich grzbietom. Stały na wysokim, staroświeckim regale, z paroma zdobieniami na krawędziach, ciągnącymi się wzdłuż całego mebla. Przejechała po nich palcami, czując lekkie wypukłości pod opuszkami, a na jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.
Wtem usłyszała skrzypienie z dołu. Zastygła w połowie ruchu i wstrzymała oddech. Serce znów niebezpiecznie przyspieszyło, zaraz po tym, jak udało się je uspokoić, a oczy zaczęły chaotycznie latać po pomieszczeniu, starając się cokolwiek zrozumieć. Nie spodziewała się nikogo - nie widziała podążających za nią osób oraz jakiegokolwiek zainteresowania ze strony sąsiadów. Mieszkała po drugiej stronie ulicy, parę domów dalej. Za każdym razem, gdy wyglądała przez okno, okolice starego budynku były puste. Momentami miała wrażenie, że jedynie ona widzi ten dom. Jakim więc cudem ktoś mógł wejść tu za nią, szczególnie że zamknęła drzwi?
Przeraźliwy krzyk wyrwał ją z zamyślenia. Zamrugała oczami, kładąc dłoń płasko na klatce piersiowej, by jakoś uspokoić rozszalałe serce, walące młotem. Jej oddech niebezpiecznie przyspieszył, bała się, że ktoś go usłyszy, więc zatkała usta. Oczy nadal chaotycznie biegały w tę i we w tę, nie umiała nad nimi zapanować. Po chwili usłyszała ten sam głos, lecz nie krzyczący, a wołający jakieś dziecko. Uświadomiła sobie, że tym, co ją przeraziło, była zrozpaczona matka - a przynajmniej to próbowała sobie wmówić. Nadal jednak nie wiedziała, kto znajduje się piętro niżej.
Zrobiła krok przed siebie, starając się stąpać możliwie jak najciszej, lecz po chwili usłyszała skrzypienie schodów i zaklęła pod nosem. Spojrzała w ich stronę i ujrzała zarys mężczyzny, który świecił jej latarką w oczy. Zmrużyła je, dodatkowo odruchowo zasłaniając ręką, a gdy jasny promień został skierowany w dół, ujrzała, że stał przed nią funkcjonariusz policji.
- Nie wolno tu przebywać – oznajmił surowym tonem.
- Czemu?
Mężczyzna chwycił ją za przegub i przepuścił przed sobą, zachęcając ręką, by zeszła po schodach.
- Bez dyskusji – rozkazał, a dziewczyna zacisnęła zęby i dłonie w pięści. – Proszę opuścić to miejsce.
Nie zamierzała wywoływać niepotrzebnej afery, więc zeszła na parter, a następnie wyszła na zewnątrz. Ściemniło się i ochłodziło, a miała wrażenie, że nie było jej parę minut. Najwidoczniej musiało minąć więcej czasu od  momentu, w którym wkroczyła do środka.
Odwróciła się i zobaczyła, że mężczyzna stoi w progu, patrząc na nią z uniesionymi brwiami. Prychnęła, posyłając mu drwiące spojrzenie, po czym odwróciła się na pięcie i usłyszała glany dudniące o chodnik, gdy na niego weszła. Uśmiechnęła się pod nosem, starając się zatrzymać w pamięci wszystko, co ujrzała wewnątrz opuszczonego domu. Włożyła dłoń do kieszeni i wyjęła z niej starą, czarno-białą fotografię, po czym przyjrzała się jej dokładniej. Na miejscu jedynie mignęła jej przed oczami, postanowiła więc, że weźmie ze sobą – coś w niej wyraźnie ją zaintrygowało. Teraz już dobrze wiedziała co.
Przedstawiała dziewczynę w ciemnej sukience, wpatrującą się w regał z książkami.

Uśmiech


Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, skierowała się w stronę centrum miasteczka. Po drodze musiała przejść przez park i minąć parę wysokich bloków, a także pewien opuszczony dom, stojący w oddali. Od razu, gdy wprowadziła się do tej dzielnicy, powiedziała sobie, że kiedyś na pewno tam wejdzie. To nie był jednak ten dzień, więc dalej spokojnie szła przed siebie. Rozejrzała się wokół, a do jej uszu dobiegł odgłos ćwierkających ptaków. Wciągnęła głęboko w płuca czyste i rześkie powietrze, po czym szeroko się uśmiechnęła.
Wchodząc do parku, nie spodziewała się w nim tłumów, które przed sobą ujrzała. Miejsce to zazwyczaj tak nie tętniło życiem, zawsze zdawało się bardziej opuszczone. Dlatego dziewczyna tak lubiła w nim przebywać - miała możliwość odcięcia się od rzeczywistości, izolacji od wszelkich ludzi i uczuć oraz zaznania spokoju, który tak ciężko było jej znaleźć, szczególne ostatnimi czasy. Dzisiaj jednak ujrzała w parku mnóstwo grupek, które wypełniały niemalże całą powierzchnię dróżki znajdującej się między drzewami i krzewami. Postanowiła, że to jej nie zrazi i w końcu zrobi to, co od dawna planowała. Ostatecznie udało jej się zdobyć na coś większego i nie chciała tak łatwo tego zaprzepaścić. Po prostu odpuścić jak tchórz. Nie, nie mogła nim być. Nie zamierzała przejmować się tym, jak odbiorą ją ludzie ani co sobie pomyślą, jak zareagują na jej miły wyraz twarzy. Musiała przy okazji odpowiednio patrzeć - otworzyć oczy w taki sposób, by biło od nich ciepło i akceptacja, a nie chłód i obojętność, do których była przyzwyczajona.
Szła między ludźmi i szeroko się uśmiechała, co chwilę spoglądając na wybraną osobę. Na początku robiła to nieśmiało, ledwo rzucając spojrzenia na kawałki twarzy, lecz po paru chwilach już odważnie patrzyła innym w oczy, nadal nie przestając wyginać ust w szeroki łuk. Miała o tyle dobrze, że ładniej jej było w wyraźnym, szerokim uśmiechu niż bladym, więc nie krępowała się swoim wyglądem. Wiedziała, że z jej oczu biją dobre uczucia, więc to charakterystyczne ułożenie ust pasowało do nich niemalże jak ulał.
Gdy przeszła przez park, minęła parę wysokich bloków i ujrzała w oddali opuszczony dom. Nadal pragnęła go odwiedzić, niezmiennie od tych kilku lat ciekawił ją jak nic innego, co dotąd widziała. Dziś jednak postanowiła, że wcieli się w kogoś innego i odejdzie od starych nawyków. Być może uda jej się całkowicie do tego przyzwyczaić i stanie się nową osobą. Kimś, kogo nie znała, ale w pewnym sensie chciała poznać. Kogo nie rozumiała, ale jakąś cząstką siebie chciała zrozumieć.
Weszła do betonowej dżungli i wtopiła się w tłum przechodniów. Nie chciała jednak stać się kolejną kroplą w morzu, a czymś na kształt fali, która podbudowałaby je wszystkie do wspólnego działania. Nie przestając się uśmiechać, zaczęła zaczepiać ludzi, którzy wyglądali na smutnych, przygnębionych lub zwyczajnie znudzonych. Kładła im dłoń na ramieniu i patrzyła głęboko w oczy do czasu, aż nie ujrzała u nich małych iskierek zrozumienia lub odwzajemnionej mimiki - wygiętych w łuk ust. Pokonała tak parę dobrych kilometrów, kompletnie nie czując tego dystansu, ponieważ skupiła się na ludziach i tym, co chciała im przekazać. Kompletnie nie zwracała uwagi na zdziwione spojrzenia innych przechodniów albo ich gesty - stukanie się po czole albo zrezygnowane kręcenie głową. Sama się sobie dziwiła, że tak szybko udało jej się stać obojętną na odbiór otoczenia. Jeszcze niedawno w podobnej sytuacji spuściłaby wzrok i utkwiła go w ziemi, chcąc się pod nią zapaść. Teraz jednak wiedziała, że istotnie zaszła w niej duża zmiana i była z siebie z tego powodu ogromnie dumna. Udało jej się to, co od tak dawna planowała.
Gdy ujrzała, że zaczyna się ściemniać, postanowiła wrócić do domu. Początkowo miała ochotę zrobić to tak, jak zawsze - włożyć ręce do kieszeni czarnej bluzy, a do uszu słuchawki i zignorować wszystko i wszystkich, których mijała. Szybko jednak uświadomiła sobie, że nie może wypaść z roli i z powrotem stać się tym, kim nie chciała w tej chwili być. Przykleiła więc do twarzy szeroki uśmiech, po czym zajęła się dokładnie tym samym, co robiła, idąc do punktu, w którym się znajdowała. Zaczepiała smutnych i przygnębionych ludzi, niemalże wyczarowując uśmiechy na ich twarzach oraz drobne iskierki w czarnych otchłaniach, służących im za oczy. Sama czerpała z tego ogromną satysfakcję i czuła przyjemne ciepło we wnętrzu swojego ciała. Jak gdyby ktoś owinął jej serce grubym kocem i przytulił do drugiego, bijącego z równie wielką mocą.
Po pewnym czasie udało jej się opuścić miejską dżunglę i z powrotem weszła do parku. Tam kontynuowała swoje wcześniejsze zajęcie, spotykając się z równie pozytywnym odzewem i reakcjami ludzi, co napawało ją jeszcze większym szczęściem. Wracając do domu nawet nie zwróciła uwagi na opuszczony dom, stający w oddali. Była zbyt zaaferowana całą sytuacją i wszystkimi spojrzeniami, które rzucali jej ludzie, powoli wyginając usta w łuk, czasami nawet widocznie wbrew ich woli. Cieszyła się, że wywarła na innych takie wrażenie i wszystko przebiegło zgodnie z planem.
W końcu stanęła przed drzwiami domu i uświadomiła sobie, że nie czuje na sercu żadnego ciążącego jej kamienia. Po raz pierwszy od długiego czasu. Otworzyła drzwi i weszła do swojej ukochanej jaskini, jak zwykła nazywać dom, ponieważ wszelkie ozdoby i pomniejsze elementy były białe, a ściany i podłogi ciemne, podchodzące pod czerń. Na ścianach znajdowały się małe lampki, połączone zwisającymi z sufitu sznurkami. Wszystkie pomieszczenia były oświetlone w ten sposób, więc czerń nie była aż tak przybijająca. Lubiła kontrast tych dwóch barw, lecz zdecydowanie wolała chować się w cieniu niż wychodzić na światło. Była jednak ogromnie ciekawa tego, jak prezentowała się przez ostatnie kilka godzin, więc podeszła do lustra i zapaliła stojącą obok małą lampę.
Jej oczom ukazała się ubrana na czarno dziewczyna z lekko potarganymi przez wiatr włosami i szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Tym razem jednak to stwierdzenie było jak najbardziej poprawne, ponieważ usta zdawały się wygięte w łuk całkowicie na siłę. Dziewczyna nie potrafiła dostrzec w uśmiechu ani krztyny wesołości czy naturalności - jak gdyby była ogromną lalką. Spojrzała głęboko w swoje dziko zielone oczy i spróbowała wyobrazić sobie, jak mogły tryskać radością i wywoływać magiczne błyski u innych. Sama widziała w nich teraz jedynie dwie puste dziury, gdy zbyt głęboko im się przyjrzała. Dziwiła się ludziom, że nie uciekali od niej z krzykiem. Gdy tak spojrzała na całokształt, zdała sobie sprawę z tego, że nigdy nie stanie się kimś innym. Nie zmieni się i nie zrozumie, jak działa ta druga strona. Może to i lepiej?
Szybko spuściła wzrok, nie chcąc dłużej wpatrywać się w dwie puste otchłanie. Pokręciła zrezygnowana głową i ciężko westchnęła. Ciekawość jednak ostatecznie wzięła nad nią górę i po paru dłuższych chwilach ponownie spojrzała w swoje oczy. Tym razem ujrzała wyraźnie barwę swoich tęczówek, lecz zdawały się być przysłonięte taflą szkła. Dopiero po sekundzie poczuła coś mokrego na policzku i ostrość widzenia automatycznie jej się polepszyła. W jednej sekundzie starła z twarzy zarówno sztuczny uśmiech, jak i łzy. Wyłączyła lampę, uderzyła pięścią w lustro i skuliła się na ziemi, chowając twarz w poranionych dłoniach.