Burza

Nad jej głową od jakiegoś czasu krążyła chmura negatywnych emocji, której nie umiała niczym rozrzedzić ani przegonić. W pewnym sensie po prostu  pozwalała jej egzystować jako osobny byt, który po części dawał jej energię, a po części jej pozbawiał. Dziewczyna jednak nauczyła się żyć w symbiozie z gazem, który niekiedy zaczął formować się w coś, co konsystencją mogło przypominać nawet ciało stałe. Nie dotykała go, ale czuła, że chmura, która do niedawna jeszcze powodowała ciarki na jej plecach swoimi chłodnymi podmuchami, teraz zdawała się spoczywać na jej barkach, choć nie miała z nimi najmniejszego kontaktu.
            Ciężko było jej odnaleźć spokój - właściwie zapomniała, co dokładnie znaczy to słowo. Żyła w ciągłym biegu i stresie, nie patrząc na przeciwności losu i nie myśląc nad tym, jak je pokonać, a po prostu brnąc przed siebie i walcząc każdym możliwym sposobem, czasem po linii najmniejszego oporu. Nie odnosiła tak wielu sukcesów, jak mogłaby oczekiwać, choć nigdy także na nic się nie nastawiała. To było jej motto życiowe – nie mieć zbyt wysokich wymagań, by potem mocniej się nie rozczarować. Ich neutralny, a czasem wręcz negatywny poziom wystarczał jej o wiele bardziej, by zaspokoić żądze i przyjąć porażkę z godnością.
            Nie radziła sobie z wewnętrzną frustracją, która zdawała się łapać ją w sidła za każdym razem, gdy zostawała sam na sam ze swoimi myślami. Zawsze żałowała, że nie ma pod ręką czegoś, co mogłaby wykorzystać. Nie raz widziała siebie w wizjach, gdzie była w stanie pełnią sił pozbyć się choć cząstki złej energii, dając upust swojej frustracji. Rzucała szklaną butelką o ceglany mur, z satysfakcją wsłuchując się w dźwięk pękającego szkła, które po dłuższej chwili zmieniało się w ciemną parę, dołączając do tej nad jej głową. Zawsze, gdy niemo krzyczała, kryjąc twarz w dłoniach lub poduszce, z jej ust wydobywał się identyczny obłok, automatycznie łącząc się z tym będącym nieodłączną częścią jej samej. Spływające niekiedy po jej policzkach krople także z czasem przekształcały się w gaz.
            Bywały jednak dni, w których ciemna chmura znikała lub przechodziła na kogoś innego, nie sprawiając mu jednak bólu ani w żaden sposób nie wpływając na samopoczucie czy myśli. Działo się tak wtedy, gdy dziewczyna spędzała czas z osobami, które nazywała aniołami stróżami – istotami, które znały ją najlepiej i wiedziały o niej najwięcej. Nigdy jednak nie wskazywała konkretnych postaci, ponieważ te ulegały zmianie, niekiedy opuszczając ją lub bardziej się z nią związując. Miała małe grono tych, którym ufała bezgranicznie, ale do innych podchodziła z dystansem, nie chcąc w pełni powierzać całej siebie. Umiejętnie dobierała ludzi, choć ta sztuka wymagała od niej poświęcenia i lat prób, co ostatecznie jednak z każdym razem się opłacało.
            Nie raz na własnej skórze przekonała się o tym, że każdy, nawet perfekcyjnie dopracowany plan, może ulec przekształceniu lub całkowitemu zniszczeniu. Przestała więc oczekiwać zamierzonych rezultatów, a po prostu robiła wszystko, co w jej mocy, by spełnić postawione sobie cele, niekiedy ogromnym kosztem. W kieszeni płaszcza nosiła zawsze złoty grosz, który kiedyś przypadkiem znalazła na ulicy. Choć był brudny i nie różnił się niczym od każdego innego, wierzyła w niego jak w znak od Losu. Dlatego też ściskała go mocno w dłoni za każdym razem, gdy czuła zbyt mocny nacisk ciemnego obłoku, jak gdyby dając znać Losowi, że powinien zaingerować, ponieważ nie jest w stanie udźwignąć ciężaru danej sytuacji. Nigdy jednak do końca nie wierzyła w jego moc – postrzegała go jako złudną nadzieję, atrapę, która miała imitować to, do czego dążyła. Ściskała go jednak po to, by mieć w co wierzyć i na co zwalić winę, gdy wszystko po raz kolejny legnie w gruzach. Przecież nic złego nie mogło dziać się z jej winy…