Kolejna szansa


W całym mieście słychać było stukające o chodnik buty, dźwięk odbijał się od budynków w najbliższej okolicy. Wszystkie osoby zdawały się gdzieś pędzić, kompletnie nie zwracając uwagi na nic ani nikogo, kogo mijały.
Po dwóch stronach ulicy, między ludźmi kroczyły dwie dziewczyny. Jedna z nich odziana była od stóp do głów w białe ubrania, a druga w czarne. Żadna z nich nie rozglądała się wokół, nie patrzyła również przed siebie – pierwsza miała głowę zwróconą ku górze, jak gdyby bujając w obłokach, a druga patrzyła nieprzerwanie na swoje stopy, pragnąc przeniknąć wzrokiem ziemię i wedrzeć się do jej wnętrza. Obie wyraźnie unikały ludzkich spojrzeń, pozostając w swoich osobistych światach, niedostępnych dla nikogo poza nimi. W pewnym sensie same nie mogły nazwać się ludźmi, ponieważ mijające je osoby zdawały się przenikać ich ciała, jak gdyby były duchami, a nie istotami z krwi i kości. Normalnie jednak stąpały po ziemi, więc nie dało się jednoznacznie określić, do jakiejkolwiek kategorii egzystencjalnej należały.
W pewnym momencie naprzeciw białej dziewczyny zza rogu wybiegł mały chłopiec. Śmiał się w głos i co chwilę obracał w tył, jak gdyby bawił się z kimś w berka. Dziecko w jednej chwili stało się najwyraźniejszym elementem otoczenia, przyćmiło nawet bijącą od dziewczyny jasność. Wszystko wokół zdawało się zlewać w jedną barwę, monotonię ogarniającą świat.
Dziewczyna ujrzała, że chłopiec kieruje się w stronę ulicy. Serce niemalże jej stanęło, gdy dziecko potknęło się o wystającą kostkę brukową. Doskoczyła do niego w mgnieniu oka i odsunęła z miejsca, po którym sekundę później przejechało auto. Chłopiec spojrzał na nią wystraszonymi oczyma, coraz bardziej rozszerzając swoje małe usta ze zdziwienia. Szybko jednak objął wybawicielkę i nie chciał jej puścić przez dłuższą chwilę. Dziewczyna szybko poczuła łzy, które zaczęły kapać na jej ubranie i delikatnie uśmiechnęła się pod nosem.
W tym samym czasie druga dziewczyna zauważyła osobę, której nie spodziewała się zobaczyć nigdy więcej w swoim życiu. Szybko za nią podążyła.
Nie trwało to jednak zbyt długo. Po kilku sekundach weszła na przejście dla pieszych, nie rozglądając się wcześniej wokół, by sprawdzić, czy jest bezpiecznie. Jej wzrok przykuły białe pasy na drodze, namalowane tak, by przeplatać się z jej fragmentami. Gdy chciała z powrotem przyjrzeć się osobie, za którą podążała, nie udało jej się podnieść wzroku na pożądaną wysokość. Poczuła mocne uderzenie i poleciała w bok.
Nikt jednak tego nie zauważył, życie nadal toczyło się swoim rytmem.
Mały chłopiec wypuścił z objęć swoją wybawicielkę i pobiegł w kierunku domu, wkrótce znikając za zakrętem. Ona przez kilka chwil patrzyła za nim z cieniem uśmiechu na twarzy, po czym wzniosła oczy ku niebu. Gdy je zamknęła i zrobiła głęboki wdech, z pleców zaczęły wyrastać jej potężne, śnieżnobiałe skrzydła. Zatrzepotała nimi ostrożnie i wtem coś ją tknęło. Odwróciła się, by spojrzeć na drugą stronę ulicy, i ujrzała leżącą na ziemi dziewczynę.
Podleciała do niej jak najszybciej i gdy tylko znalazła się przy towarzyszce, uklęknęła i opuściła skrzydła. Pochyliła się nad zimnym ciałem i objęła je swoim miękkim puchem. Anielica wyszeptała do ucha dziewczyny kilka słów, po czym po jej policzku spłynęła łza, ostatecznie kapiąc na usta towarzyszki.
Po chwili nad ziemią zaczęła unosić się dusza ofiary wypadku. Nie była czarna jak ciało, które opuściła, ani biała jak wybawicielka. Zdawała się trwać gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią - była szara, jak gdyby obojętna dla świata. Spojrzała na towarzyszkę pod postacią białej anielicy i zamrugała kilka razy nie wiedząc, jak powinna podziękować ani czy w ogóle zareagować. Rozejrzała się wokół i zdała sobie sprawę z tego, że nic się nie zmieniło, nikt nie zauważył wypadku. Zaczęła wpatrywać się w stojącą przed nią osobę, jednocześnie starając się zrozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło. Po chwili jednak przeniosła swój pytający wzrok na towarzyszkę.
- Teraz będziesz mogła patrzeć tam, gdzie tylko zechcesz – odezwała się anielica i uśmiechnęła się ciepło.
- Przecież zawsze miałam taką możliwość – odparła ze zdziwieniem dusza ofiary.
- Widzisz sama, jak to się skończyło.
- Każdemu mogło się to zdarzyć.
- Ty byłaś na to szczególnie narażona. Obserwowałam cię od dawna i starałam chronić najlepiej, jak tylko byłam w stanie, ale...
- Wiem, nie da się być w kilku miejscach jednocześnie.
- Cieszę się, że rozumiesz.
Dusza odchrząknęła i zaczęła wpatrywać się w swoje stopy, unikając przeszywających oczu anielicy.
- W każdym razie… dziękuję – wyjąkała i po chwili podniosła wzrok na jasną postać.
- Nie masz za co – odparła tamta i spoważniała. – Uważaj na siebie. Następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia.
Dusza zamrugała szybko i coś ją tknęło, więc obróciła się w tył. Nie ujrzała tam jednak niczego szczególnego, co wydało jej się tym dziwniejsze, że ktoś wcześniej dotknął jej ramienia.
- Następnym…?
Gdy z powrotem chciała spojrzeć na anielicę, tej już dawno nie było w pobliżu. Nad ziemią gdzieniegdzie unosił się tylko śnieżnobiały pył, szczególnie odznaczając się na tle ciemnego miasta.




Dzisiaj mija rok, od kiedy po raz pierwszy coś tu opublikowałam. Nie powiem, jestem jednocześnie zdziwiona i szczęśliwa. Najbardziej jednak cieszy mnie to, że udało mi się dotrzeć do takiego grona odbiorców.  Chciałabym podziękować wszystkim duszyczkom, które tu zajrzały i zostawiły mi cząstki siebie, bym mogła wziąć je pod swoje skrzydła. Mam nadzieję, że będzie Was jeszcze więcej.

Biała róża

Nad ziemią unosiła się gęsta mgła. Gdzieniegdzie dało się zauważyć szare płyty nagrobne ozdobione starymi zdjęciami i cytatami. Nie były one jednak zbyt dobrze widoczne z daleka, ponieważ zalegał na nich kurz i pył, którego nikt od dawna nie uprzątnął. Wszystko praktycznie zlewało się z tłem i ciężko było cokolwiek dostrzec z większej odległości. Ozdoby widoczne były jedynie dla wprawnego oka oraz osób, które wiedziały o istnieniu tego miejsca.
Jedną z nich była mała dziewczynka, która spokojnym krokiem przemieszczała się po placu, a właściwie cmentarzu. Nie dało się jednoznacznie określić, czym dokładnie było to miejsce – dla każdej osoby zdającej sobie sprawę z jego istnienia znaczyło całkiem co innego. Jedni spotykali się tu ze swoimi bliskimi, ucztując, rozmawiając i śmiejąc się wniebogłosy, zupełnie nie przejmując się faktem, że znajdują się w miejscu, które dla innych może być poważne. Byli albowiem tacy, którzy stali nad grobami ze łzami w oczach i wspominali dawne czasy, gdy jeszcze mogli spotkać się z bliskimi we wspólnym gronie, wśród żywych.
Dziewczynka szła, a mgła zdawała się rozstępować przed nią na boki. Miała na sobie zwiewną, stalową sukienkę na cienkich ramiączkach, która sięgała jej za kolana, a na nogach czarne baletki. W jej białe włosy wpięte były popielate kwiatki, które wyraźnie odznaczały się na tle jasnych, niemalże rażących kosmyków. W dłoniach ozdobionych krótkimi ciemnymi rękawiczkami trzymała dwie białe róże, które symbolizowały czystość i pokój – coś, na co dziewczynka zawsze starała się zwracać uwagę. Od urodzenia wpajano jej, że ludzie opanowani są lepiej postrzegani przez innych, a zachowanie czystości ducha i ciała jest rzeczą niezwykle ważną. W głowie nadal miała słowa matki „Dziel się swoim dobrem z każdym, albowiem wszystkie istoty w pełni na nie zasługują”.
Gdy usłyszała je po raz pierwszy, nie była pewna, czy dobrze zrozumiała ich sens. Ojciec często przestrzegał ją przed niebezpieczeństwami czającymi się wszędzie wokół, przez co w końcu zaczęła bać się świata i obawiać przyszłości. Potem jednak matka wyjaśniła córce znaczenie swych słów i wyraźnie ją uspokoiła. Od tamtego czasu dziewczynka starała się patrzeć na wszystko bardziej przychylnie.
Dzisiaj w końcu nadszedł Dzień Pamięci. Wszyscy mieli zebrać się na cmentarzu, na który ona przyszła o wiele wcześniej, by móc spędzić z bliskimi więcej czasu. Kroczyła powoli, kurczowo ściskając przed sobą dwie białe róże i kierując się w stronę grobów swoich rodziców. Gdy w końcu je ujrzała, poczuła falę chłodu, która zaczęła zalewać jej ciało. Mimo dziwnych, niewytłumaczalnych dreszczy, które przebiegły dziewczynce po karku, nie zatrzymała się. Z każdym kolejnym krokiem zbliżała się do nich coraz bardziej. Już widziała maleńkie ogniki ułożone w dwa serca i unoszące się nad grobami. Przez chwilę nie potrafiła oderwać od nich wzroku, ale w końcu z powrotem spojrzała na ścieżkę.
Z każdym dniem odczuwała coraz większą tęsknotę, a niekiedy zdarzało jej się nawet żalić samej sobie. Nie miała nikogo, komu mogłaby się zwierzyć ze wszystkich rozbudzonych w niej uczuć – była zdana wyłącznie na siebie. Często prowadziła konwersacje, w których mówiła i słuchała jednocześnie, i nie sądziła, by było to dziwne lub niezrozumiałe. Ludzie często patrzyli na nią jak na obłąkaną, ale ona nie przejmowała się nimi ani trochę.
Podeszła do grobów i spojrzała na miejsce spoczynku matki, a po chwili ojca. Poczuła zbierające się w oczach łzy i szybko je zamknęła. Owionął ją chłodny wietrzyk, ale mimo tego poczuła ciepłą dłoń na swoich plecach. Odwróciła się zlękniona i ujrzała niewyraźną postać matki, która uśmiechała się do niej łagodnie. Kobieta odgarnęła z jej twarzy kosmyki włosów i założyła je za ucho, a z oczu dziewczynki powoli wypłynęły zebrane w nich wcześniej łzy. Obok matki szybko pojawił się ojciec, który również zdawał się lekko rozmywać w powietrzu. Postacie wyglądały jak hologramy, ale miały możliwość nawiązania fizycznego kontaktu z tymi, dla których tu przyszły. Na tym polegała magia Dnia Pamięci.
Cmentarz był otwierany na jeden dzień w roku, przez wszystkie pozostałe pozostawał zamknięty i nikt nie miał na niego wstępu – zarówno dusze zmarłych, jak i istoty żywe. Dlatego ludzie starali się wykorzystać go maksymalnie, ponieważ wiedzieli, że czas przecieknie im przez palce i nie będą mogli go ponownie wykorzystać. Z każdym kolejnym rokiem byli coraz starsi i za niedługo oni również mogli odejść, więc woleli spędzić swoje ostatnie chwile z tymi, na których im najbardziej zależało.
Dziewczynka patrzyła zaszklonymi oczami na swoich rodziców i nie potrafiła uwierzyć, że stali przed nią w całej okazałości. Spotkała się z nimi po raz pierwszy, ponieważ opuścili ją dosyć niedawno. Nadal jednak ciężko było jej się pogodzić z tą sytuacją i wielkim szokiem był dla niej fakt, że mogą obcować z nią, jak gdyby byli z krwi i kości. Tak bardzo tęskniła za ciepłem, które towarzyszyło jej za każdym razem, gdy wspólnie spędzali czas, że teraz odczuła je z niemalże podwojoną siłą. W jednej chwili jej ciało zalała fala gorąca, a łzy puściły się z oczu jak szalone. Starała się je ocierać, ale co chwilę wypływały nowe.
- W porządku, skarbie – usłyszała z oddali ciepły głos matki i spojrzały sobie w oczy. Miała wrażenie, że kobieta znajduje się kilka, jak nie kilkanaście, metrów od niej. Nie słyszała jej tak wyraźnie, jak powinna, chociaż ogromnie tego pragnęła.
- Jesteśmy tu dla ciebie – dodał ojciec i dziewczynka wlepiła w niego swoje zaszklone oczy. Po raz kolejny zdziwiła się, że mężczyzna stał zaraz obok, ponieważ usłyszała go z o wiele większej odległości.
- Coś się stało, skarbie?
Dziewczynka spojrzała na matkę i zobaczyła, że jej postać powoli zaczyna się rozmywać w powietrzu.
- Córeczko, coś wyraźnie jest nie tak – zauważył ojciec i spojrzał na nią bardziej surowym wzrokiem. Od razu przypomniał jej się dzień, w którym zgubiła jego jedyną książkę, na którą bardzo długo zbierał zarobione pieniądze. Czasami ledwo starczało im funduszy na utrzymanie, ale kiedy mogli, sprawiali sobie lub córce mały prezent od serca. Nie zdarzało się to zbyt często, ale dziewczynka nigdy nie czuła się przez to gorzej, zawsze potrafiła docenić to, co dla niej robili.
Tamtego dnia ojciec mocno się zdenerwował, ale nie krzyczał na nią ani nie przeklinał. Potrafił trzymać nerwy na wodzy, był z natury opanowanym człowiekiem. Przez kilka dłuższych chwil dziewczynka po prostu wpatrywała się w jego chłodne oczy, którymi zdawał się wwiercać w jej ciało z niemalże fizyczną siłą. Wtedy nie potrafiła oderwać wzroku, ponieważ coś ją w nich zaciekawiło, lecz teraz, gdy pomyślała o tamtym widoku, po ciele przechodziły jej ciarki. Spojrzenie ojca tym razem było w jakimś stopniu podobne do tego z pamiętnego dnia.
- Ja… nie potrafię w was uwierzyć – wyjąkała cichutko i spuściła głowę.
- W takim razie będziemy musieli się pożegnać – odparła smutno matka. Tym razem dziewczynce ledwo udało się usłyszeć jakikolwiek głos. Podniosła swoje zaszklone oczy na zmartwioną twarz matki.
- Czemu?
- Wiara jest jedynym, co nas przy tobie trzyma, słonko. Wszyscy teraz wyraźnie czujemy, że ci jej brak – wyjaśniła kobieta i wyciągnęła dłoń w stronę dziewczynki. Ta szybko podała rodzicom białe róże, które dla nich przyniosła. Wzięli je i uśmiechnęli się pocieszająco.
- Ja… ja nie wiem, czemu się tak dzieje. Po prostu… za bardzo za wami tęsknię i to wszystko jest dla mnie zbyt nierealne, by mogło dziać się naprawdę – wyjąkała i poczuła, że po policzkach spłynęły jej kolejne łzy.
- Czasami wiara przychodzi sama, ale są momenty, w których trzeba się nauczyć jej używać – odparła spokojnym głosem matka i pogłaskała córkę po głowie. Dziewczynka odczuła jednak tylko muśnięcie powietrza, poprzednie ciepło znikło niemalże całkowicie.
- Zobaczymy się za rok, myszko – odezwał się ojciec i wystawił ramiona, klękając przed córką. Szybko w nie wpadła, ale nie napotkała chudej sylwetki taty, a znów jedynie chłodne powietrze. Wyobraziła sobie, że naprawdę ją obejmuje i trochę pomogło. Poczuła kolejne muśnięcie i uświadomiła sobie, że pewnie dołączyła do nich matka. Spojrzała ukradkiem w bok i zobaczyła, że z oczu kobiety również płynęły łzy. Cała jej sylwetka znikła niemalże całkowicie, ale łzy zdawały się świecić jak diamenty – nie dało się ich przeoczyć. Odsunęli się od siebie i dziewczynka uświadomiła sobie, że płacze każde z nich. Nigdy nie widziała swojego taty w chwili słabości, więc było to dla niej tym bardziej szokujące.
- Dziękujemy za twoje dobre dary. Masz wielkie serduszko, wiesz o tym? – zagaiła mama, ocierając łzę z oka i siląc się na ciepły uśmiech. Ciężko było jej zachować spokój ducha, mając świadomość, że za chwilę znów rozstaną się na cały kolejny rok.
- Niewystarczająco, by móc was tam dzisiaj zmieścić – odparła cicho dziewczynka i pociągnęła nosem. – Mam nadzieję, że chociaż one będą wam o mnie przypominać – dodała, wskazując na róże, które trzymali w ledwo widocznych dłoniach.
- Nie zamierzamy nigdy o tobie zapomnieć – powiedział łagodnie tato. – Skąd w ogóle taki pomysł, córciu?
- Ja… nie wiem. – Pokręciła głową. – Po prostu żałuję, że nie jestem taka dobra jak wy.
- Jesteś, ale na swój sposób – odparła szybko matka i odgarnęła jej włosy z czoła, a przynajmniej próbowała, ponieważ nie mogła już dotknąć córki. Wyraźnie posmutniała i zabrała dłoń.
- Przepraszam, że was zawiodłam. – Dziewczynka klęknęła przed rodzicami i schowała twarz w dłoniach. Oni wymienili przygnębione, ale jednocześnie współczujące spojrzenia, po czym schylili się i po kolei ucałowali córkę w czubek głowy.
- No już, mała, spójrz na nas – polecił ojciec spokojnym tonem i dziewczynka szybko otarła łzy, po czym wstała i wpatrzyła się w ich niemalże przezroczyste sylwetki.
- Niestety musimy już iść, słonko – oznajmiła mama. – Chcemy, żebyś wiedziała, że nic, co się dzisiaj wydarzyło, nie jest w najmniejszej kwestii twoją winą. Kochamy cię i zawsze będziemy o tobie pamiętać. Co roku będziemy tu przychodzić, by móc się spotkać. Mamy nadzieję, że ty również.
- Oczywiście, że tak. – Dziewczynka szybko pokiwała głową. – Kocham was.
Podeszła do przodu i wszyscy szybko się objęli. Nie każdy odczuł to tak jak powinien, ale wyobraźnia często potrafiła zdziałać cuda. Na niej w większej mierze opierało się dzisiejsze spotkanie.
- Dziękujemy za skromne dary. Cieszymy się, że o nich pamiętasz i widzimy, że stosujesz się do wszystkiego, czego cię nauczyliśmy. Jesteśmy z ciebie bardzo dumni – oznajmił ojciec, a dziewczynka pokiwała głową. Szybko jednak w jej oczach na powrót zebrały się łzy. Zobaczyła, że im również.
- Do zobaczenia, córeczko – pożegnała się kobieta i zdobyła na ciepły uśmiech.
- Do zobaczenia, mamo. - Spojrzała na rodzicielkę, po czym przeniosła wzrok na ojca. – Do zobaczenia, tato.
- Żegnaj, skarbie. Pamiętaj, że zawsze mocno będziemy cię kochać – odpowiedział mężczyzna i uśmiechnął się do niej delikatnie. Dziewczynka poczuła w sercu żal, a po jej ciele rozeszła się fala chłodu.
- Kocham was – oznajmiła i obydwoje powoli zaczęli znikać. Jej uwadze nie umknęły jednak dwie jasne łzy, które zdążyły skapnąć z ich policzków, zanim całkowicie rozmyli się w powietrzu. Spojrzała na ziemię i zobaczyła, że w miejscach, których dotknęły, pojawiły się dwie małe kałuże błyszczące jak diamenty.
Dziewczynka kucnęła i zaczęła wpatrywać się w migoczącą powierzchnię, gdy wtem spod ziemi zaczęło coś wyrastać. Po kilku chwilach ujrzała przed sobą dwie białe róże, świecące niemalże oślepiającym blaskiem. Każda znajdowała się naprzeciw jednego grobu, jak gdyby symbolizując miejsce spoczynku każdego z rodziców. Dziewczynka przetarła oczy i szybko zamrugała. Pociągnęła nosem i zobaczyła, że z dłoni skapnęła pojedyncza łza – jej własna. Po chwili pomiędzy dwoma błyszczącymi różami pojawiła się kolejna, jednak mniejsza i wyraźnie bledsza.
Dziewczynka ledwo widocznie uśmiechnęła się pod nosem i wstała. Po raz ostatni przyjrzała się ich wspólnemu dziełu, a następnie odwróciła się i poszła w stronę domu, który był jedną z najtrwalszych pamiątek po jej rodzicach.

Niespokojna

Wszędzie wokół, jak okiem sięgnąć, rozciągała się gęsta zieleń. Miękka ściółka pozwalała zatopić w sobie ciężkie czarne buty przy każdym kolejnym kroku. Na ich materiale zbierały się liście, kawałki gałązek i wiele mało istotnych elementów znajdujących się na ziemi. Podłoże zdawało się zabierać obuwie ze sobą, jakby chcąc je zatrzymać. Gwałtowne ruchy nie pozwalały jednak na ani chwilę wahania.
Dziewczyna kroczyła leśną drogą, stawiając na ziemi pewne i mocne kroki. Jednak z przestrachem rozglądała się dookoła, jak gdyby czegoś się spodziewając. Miała wrażenie, że za drzewami znajdują się obserwujące ją od początku wędrówki postacie, nie spuszczające z niej oczu ani na chwilę, śledzące każdy jej najmniejszy ruch. Tak właściwie nie potrafiła stwierdzić, czy było ich kilka – w niektórych momentach miała wrażenie, że każda z nich ubrana jest identycznie, jak gdyby wszystkie były jedną i tą samą osobą przemieszczającą się razem z nią.
W pewnej chwili spojrzała w górę i uświadomiła sobie, że od jej wyjścia z domu minęło kilka godzin – niebo wyraźnie pociemniało, ale było jeszcze wszystko spokojnie widać. Poczuła gwałtowny wiatr, który rozwiał jej włosy na wszystkie strony naraz i na chwilę straciła widoczność. Szybko je odgarnęła, a po ciele przeszły jej nieprzyjemne ciarki. Objęła się ramionami, ponieważ cienki czarny sweter nie był czymś, co mogło zapewnić jej utrzymanie stałej temperatury ciała. Zastanawiała się nad zabraniem ze sobą dodatkowego odzienia, lecz ostatecznie zrezygnowała.
Gdy jej ciało ponownie owionął chłodny wiatr, spojrzała w kierunku, z którego zdawał się nadciągać i ujrzała czarną postać stojącą do połowy za drzewem i dyskretnie ją obserwującą. Właściwie teraz już ciężko było to nazwać czymś dyskretnym, ponieważ dziewczyna spokojnie ją zauważyła. Szybko również zdała sobie sprawę z faktu, że jej ciało zaczyna drżeć, jak gdyby spojrzenie wwiercało się w nią z fizyczną siłą. Nie zdążyła się jednak wyraźniej przyjrzeć sylwetce, ponieważ ta znikła, rozmywając się w powietrzu. W przeciągu sekundy zmieniła się w czarny pył i uniosła na wietrze, dając mu się porwać w głąb lasu.
Dziewczyna szybko zamrugała, chcąc przywołać postać z powrotem, by móc choć przez chwilę dokładnie jej się przyjrzeć. Miała wrażenie, że dzięki temu szybkiemu rzuceniu okiem udało jej się rozpoznać po sylwetce kogoś, kogo od dawna chciała ujrzeć. Ważną dla niej osobę. Zaczęła rozglądać się wokół, nadal bezskutecznie poszukując zaginionej postaci. Westchnęła cicho i lekko spuściła głowę, ledwo widocznie kręcąc nią na boki. Objęła się ramionami, właściwie bezwiednie, ponieważ nie czuła już żadnego chłodu czy jakiegokolwiek, choćby najmniejszego powiewu wiatru. Zakiełkowało w niej jednak coś, co miała ochotę nazwać żalem, ale sama nie chciała się do tego przyznawać, więc po prostu zignorowała ten fakt.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że wokół niej panuje grobowa cisza. Nie zarejestrowała żadnego dźwięku, kompletnie niczego – śpiewu ptaków, brzęczenia owadów, szeleszczących liści czy wiatru grającego między koronami drzew. Gdy dobrze się skupiła, niemalże słyszała swoje serce odbijające się echem w opustoszałym lesie oraz cichy, ale jednak niezbyt miarowy oddech. To lekko zbiło ją z tropu, ale nie zamierzała wpadać w paranoję.
Szybko zdała sobie również sprawę z tego, że wokół ściemniło się jeszcze bardziej i znów spojrzała w górę. Ujrzała leniwie przesuwające się po niebie chmury i stwierdziła, że ich popielata barwa całkiem dobrze komponuje się z tłem, które powoli zaczynało robić się stalowe. Wtem poczuła jakieś muśnięcie na zewnętrznej stronie dłoni, która bezwiednie wisiała wzdłuż jej ciała. Miała wrażenie, że ktoś przejechał po niej opuszkiem palca. Gwałtownie odwróciła się do tyłu i zaczęła wpatrywać się w przestrzeń między drzewami, wyraźnie czegoś oczekując. Poczuła, jak serce wali jej młotem w piersi i zdała sobie sprawę z tego, że jej oddech również okropnie przyspieszył. Błądziła wzrokiem po najbliższej okolicy, starając jakoś się uspokoić.
Gdy jednak usłyszała ciche szepty i poczuła czyjś ciepły oddech na policzku, momentalnie stężała. Nie miała odwagi na to, by wykonać jakikolwiek, choćby najmniejszy ruch lub cokolwiek powiedzieć, wydać z siebie najcichszy dźwięk. Chciała w jakiś sposób ograniczyć swoją reakcję i zapanować nad emocjami, które buzowały w niej od kilku chwil. W końcu jednak cicho wciągnęła powietrze w płuca i złapała drżącymi rękoma krawędzie swetra. Poczuła, jak jej buty coraz głębiej zapadają się w leśną ściółkę, a zaraz potem ujrzała, że ktoś idzie w jej stronę. Na razie widziała jedynie zarys postaci, ale przeczuwała, kto to. Mimo wszystko z lekkim przestrachem wykonała delikatny krok w tył i poczuła, że wpadła na coś twardego. Odwróciła się i uświadomiła sobie, że tajemniczym przedmiotem była osoba, której od dawna się tu spodziewała.
Wytrzeszczyła oczy i zakryła usta dłońmi, gdy ujrzała pewny siebie, triumfalny uśmiech i dziko zielone, niemalże kocie oczy, wwiercające się w nią z każdą chwilą coraz mocniej. Jej serce nie chciało zwolnić, oddech również. Wykonała kolejny krok w tył, a postać stojąca przed nią zrobiła dokładnie to samo, lecz w przód.
W jednym momencie dziewczyna poczuła kilka rzeczy naraz – chłód, drgawki i dziwne mrowienie w żołądku. Wszystko wokół stało się jasne tak, że musiała zamknąć oczy, by nie oślepnąć. Gdy powoli zaczęła je otwierać ujrzała, że stoi na chodniku w mieście i patrzy na mijających ją ludzi. Żaden z nich jednak nie zwracał na nią uwagi, jak gdyby nie istniała. Rozejrzała się wokół, by jakoś zorientować się w sytuacji, ale nie miała pojęcia, co się stało ani co tu robiła. Odwróciła się do tyłu i znów otoczyła ją ciemność lasu. Zamrugała szybko i z powrotem obróciła się w drugą stronę, a wtedy ponownie poraziła ją jasność miasta.
Spojrzała w górę i uświadomiła sobie, co daje taki ogromny blask – niebo było całkowicie białe. Przesuwały się po nim co prawda jakieś chmury, ale ledwo dało się dostrzec ich zarysy na tak jasnym tle. Z powrotem przeniosła wzrok na mijających ją ludzi. Po kilku chwilach udało jej się wypatrzeć w tłumie twarz osoby, przez którą się tu znalazła. Szła w jej stronę i ani myślała się zatrzymać. Przez chwilę dziewczyna zastanawiała się nad tym, czy nie powinna usunąć jej się z drogi, ale ostatecznie zdecydowała, że nie wykona żadnego kroku.
W końcu jednak sylwetka wyszła z tłumu i wtedy można było zobaczyć ją w całej okazałości. Nie trwało to jednak zbyt długo, ponieważ z każdą kolejną sekundą była bliżej dziewczyny, która stała w jednym miejscu, jak gdyby przytwierdzona do ziemi. Nie cofnęła się nawet wtedy, gdy postać znalazła się krok przed nią. Dało się dostrzec jej szeroki, pewny siebie uśmiech i lekko zmrużone oczy, jakby badające stojącą przed nią osobę. Ostatecznie jednak postać przeniknęła przez jej ciało.
Dziewczyna poczuła dziwne mrowienie w okolicach żołądka i lekkie mdłości, więc na chwilę zamknęła oczy. Gdy z powrotem je otworzyła, znów znalazła się w lesie. Szybko odwróciła się do tyłu i ujrzała wysokiego chłopaka w czarnym jak noc płaszczu, którego kocie oczy wwiercały się w jej ciało. Lekki podmuch wiatru delikatnie rozruszał jego kasztanowe loki, które zdawały się tańczyć, zachęcone przyjemnym i chłodnym powiewem. Przeniosła wzrok na jego usta i zobaczyła, że nadal ułożone są w kształt dziwnego uśmiechu. W tym ciemniejszym świetle wydawał się nawet straszny i momentami ohydny. Wiedziała jednak, że to nieprawda. On nigdy się tak nie uśmiechał. Przynajmniej nigdy nie widziała, by to robił i nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
Chciała coś powiedzieć i już otworzyła usta, lecz wtem chłopak położył jej dłonie na ramionach i spojrzeli sobie w oczy. Zdążyła jednak zauważyć, że uśmiech spełzł z jego twarzy i zastąpił go grymas będący mieszanką obojętności i znudzenia. Otworzyła szerzej oczy i w tej samej chwili poczuła mocne pchnięcie, po czym jej ciało poleciało w tył.
Krzyknęła i podniosła się do siadu. Po jej skroniach spływały krople potu, a ramiona opierające się na łóżku utrzymywały cały ciężar ciała, które było do połowy przykryte kołdrą. Nie oddychała miarowo i świetnie zdawała sobie z tego sprawę. Położyła dłoń na klatce piersiowej i starała się wyczuć szybkie bicie serca. Całkowicie się na nim skupiła, z powrotem zamykając oczy.
Gdy po chwili je otworzyła, spojrzała na drzwi. Dostrzegła znikające za nimi poły czarnego płaszcza i usłyszała cichy brzęk łańcucha. Przez kilka chwil wpatrywała się w tamto miejsce, ale ostatecznie z powrotem położyła się na plecach i wpatrzyła w sufit. Zamknęła oczy, próbując zapaść w sen, lecz wtem do jej uszu doszedł cichy dźwięk zamykanych drzwi. Westchnęła cicho i delikatnie uśmiechnęła się pod nosem. Mogła spać spokojnie.